Wtorek 25 lipca 2023
Od czasu do czasu, przy okazji pobytów poza Lublinem, robię małą sondę z czym kojarzy się moim rozmówcom Lublin. Nadal bodaj najczęściej na pierwszym miejscu wymieniany jest KUL, potem po namyśle pada „A przecież! Unia Lubelska!” Bardziej poważni wiekowo dodają – „Żuk!!!”, mając na myśli popularnego dostawczaka, przez dziesiątki lat nakręcającego polski handel i gospodarkę.
Sam mam duży sentyment do tego pojazdu, przynajmniej dwa razy używałem go duszpastersko przewożąc na pace bodaj z 10 osób w Bieszczady, młodzież zasiadywała na drewnianych zydlach. Żuk, trzybiegowy, dawał sobie radę na serpentynach pod Ustrzykami i Dolnymi i Górnymi, 70 km/h to było maksimum.
Przed Żukiem, który akurat obchodzi 64 urodziny, był jednak jeszcze Lublin. W środę 7 listopada 1951 r. – w tamtych czasach wszystko co nowe musiało łączyć się z rocznicą rewolucji październikowej, świętowaną w listopadzie – z nowopowstałej lubelskiej fabryki samochodów wyjechał pierwszy egzemplarz małej ciężarówki pod nazwą Lublin 51. Był to w zasadzie prezent od Stalina, który zarządził, aby we wszystkich krajach socjalistycznych produkowano pojazdy na bazie radzieckich. Najpierw przyjechały z ZSRR gotowe już samochody GAZ, a lubelscy robotnicy jedynie wymieniali sowiecką tablicę na „Lublin 51”, potem ruszyła produkcja własna. Przy pełnym załadunku mieściło się na niej 2,5 tony, spalanie kosmiczne – prawie 27l/100 km. Powstało kilka wersji tej ciężarówki, od sanitarek, przez wozy strażackie po kino objazdowe.
Po śmierci Stalina z radością rozstano się z tym koszmarnym szmelcem, a lubelski inżynier Stanisław Tański wymyślił zgrabną i oszczędną maszynę, którą nazwał „żuk”, kojarzyła mu się ze żwawym owadem. Żuki zdominowały polski rynek, jeździły także po drogach 31 krajów na 5 kontynentach.
Żal mi trochę, że nie ma w Lublinie – i wydaje się, że nic się na razie nie zmieni – muzeum Lublina i Żuka, samochodów, które naprawdę stanowiły przez lata o marce miasta. Owszem , są próby amatorskich entuzjastów, brawo! Pan Henryk Komajda – na zdjęciu – zgromadził kilka egzemplarzy starych Lublinów, można się z nim dogadać, chętnie opowiada o swoich antykach (jeszcze sprawnych!). Marzy mi się takie wielkie plenerowe muzeum lubelskiej motoryzacji, sam mogę przejechać kilka razy tym czy innym eksponatem.
Historia, historia! Może ktoś powiedzieć. Tak, ale historia piękna, dobra, ciekawa.