Poniedziałek 23 maja 2022
Czasem mam taką pokusę, aby już nie pisać o Ukrainie i wojnie. Może przypomnieć, że trwają koncerty makolągw i że dotarły wreszcie wilgi?
Mam prawo wierzyć w to, co czytam na portalu Ministerstwa Obrony Ukrainy. „W Mariupolu rosyjscy okupanci na zmianę gwałcili kobietę przez kilka dni na oczach jej sześcioletniego syna. Kobieta później zmarła wskutek obrażeń, jej syn osiwiał”. Nie kłamie też 84-letnia staruszka zgwałcona przez pijanego żołdaka, choć prosiła, żeby pomyślał, że na jej miejscu mogłaby być jego matka albo babcia.
Widziałem rozmowę z młodym jeszcze chłopakiem z Irpienia, który na portalu internetowym zobaczył zwłoki swojej żony, synka i córeczki. I zdjęcie martwego wolontariusza spod Mariupola, którego zastrzelił rosyjski snajper, chłopak kierował ruchem ewakuowanych samochodów z rannymi.
Oczywiście zdjęcia i filmy, to tylko obrazy. Mam jednak dość wyobraźni, aby rozumieć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Myślę i piszę o tym, bo nie chcę zobojętnieć. To jest też jakiś krzyk sprzeciwu. Wiem też, że tzw. wolny świat ma już dość okrucieństw, strasznych zdjęć i filmików, już chciałby ogłoszenia końca wojny, bez względu na ten czy inny finał.
Codziennie w lubelskim Centrum Wolontariatu ukraińskie i polskie wolontariuszki robią prawie tysiąc kanapek dla uchodźców przyjeżdżających na nasze dworce PKP i PKS, dla stojących w kolejkach przy konsulacie Ukrainy – to na zdjęciu. To może jest czwarta czy piąta linia frontu, bo kanapki trafiają do żon, matek, sióstr żołnierzy ukraińskich i do ich dzieci, szukających bezpiecznych miejsc w Polsce, w Lublinie.
Ukraina w moim sercu i głowie wciąż jest krwawiąca raną, pisać będę dalej. I wozić kanapki. I przypominać, że wojna się rozkręca, że zapomnieć nie możemy.