Poniedziałek 9 maja 2022
Dzisiejszym wpisem nie kandyduję do grona terapeutów, świetnie radzących co robić w sytuacjach napięć, wielkich zagrożeń i niespodziewanych tąpnięć. A takie niesie ze sobą wojna w Ukrainie, dla wielu z nas, dla Ukraińców najbardziej ale i dla ich sąsiadów.
Dzielę się jedynie swoim doświadczeniem i praktyką. Od czasu rozpoczęcia wojny inaczej się modlę. Inaczej, to znaczy wcale nie więcej ani dłużej, ale mocniej. Mocniej i bardziej konkretnie, bardziej całym sobą niźli słowami.
Po drugie staram się skupiać na rzeczach najbardziej istotnych, co sprawia, że jeszcze bardziej omijam galerie handlowe i sklepy. W zasadzie bywam tam, gdzie znajdę na pewno ulubiony serek wiejski i kefir na śniadanie, tam, gdzie mają wszystkie gazety, które czytam i jeszcze księgarnie z książkami do których chcę zajrzeć.
Po trzecie staram się skracać rozmowy telefoniczne o ile o to ode mnie zależy.
Po czwarte, codziennie staram się słuchać i rozmawiać z siostrami (tych najwięcej) i braćmi z Ukrainy, to są moje ulubione melodie, których się uczę, choć znam je od lat. Mam to szczęście, że codziennie spotykam nowe osoby, wczoraj blisko 30 tysięcy nowych Ukraińców wjechało do Polski, prawie połowa z nich przejeżdża przez moją Lubelszczyznę.
Po piąte, porządkuję głowę, aby czym prędzej wyrzucać z niej wszystkie „to niemożliwe”, „tego się nie da zrobić”, „lepiej czekać”. Rozpoznaję w tych podszeptach szatańskie pokusy opuszczenia rąk i rozkołysania się w obojętności.
Po szóste odnawiam w sobie uwielbienie dla każdego człowieka, każdy jest ważny, bliski. Niesie w sobie Bożą tajemnicę .
I po siódme, mocniej, najpełniej jak umiem, wdycham zapachy białych i liliowych bzów, świetnie rozróżniam szczebiot młodych szpaków wylęgłych niedawno w dziupli w betonowym słupie w środku Lublina.