Pod koniec lipca 1920 r. ówczesny premier Polski, Wincenty Witos pojechał z Warszawy do rodzinnych włości, aby doglądnąć żniw w gospodarstwie. Został obśmiany przez ambasadorów ententy (Francja, Anglia i ich pomniejsi sojusznicy), że jako „chłop z Galicji” nie rozumiał powagi sytuacji, wobec komunistycznej zarazy nadciągającej wraz z Armią Czerwoną.
Witos zaraz wrócił do stolicy, pojawiał się na frontach walki z sowietami i wspierał walczące polskie wojsko. Rozumiał, że naród przetrwa jeśli będzie miał go kto bronić (żołnierz) i wyżywić (chłop).
Dziś, po stu latach, praca rolników nie ma szacunku, wszak gdy zabraknie polskiej mąki, przyślą nam inną z Chin. Nawet średnio zaawansowany smakosz pieczywa odgadnie jednak różnicę między polską bułeczką a podróbkami zza granicy. Na korzyść tej pierwszej.
Trwają polskie żniwa, z ziaren pszenicy, żyta, owsa, jęczmienia, powstaną chleby i bułki, a z nich radość śniadań i kolacji, energia do pracy i myślenia. I stąd ta wdzięczność dla rolnika, dawniej chłopa, za chleb powszedni. Chleb, który przez nich Pan Bóg nam daje.