DZIESIĘĆ TYSIĘCY LISTÓW SIERPIEŃ 1944

Kazanie na 69 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego

Czwartek 1 sierpnia 2013

 Powstanie, wiadomo walka, ktoś musiał strzelać, rzucać granatami butelkami z benzyną. Ktoś musiał wydawać rozkazy, patrzeć na mapy, dyrygować raz na przód raz do tyłu. Walczyła warszawska młodzież, popłynęło wiele krwi.

Fascynuje mnie w relacji z powstania druga i trzecia linia, ci wszyscy, którzy przecież też kochali Polskę, ale dane im było dbać o tyły. W pewnym momencie Niemcy odcięli Śródmieście Północne od Południowego, mniej więcej na linii alei Jerozolimskich. Harcerki z „Pasieki” (Wydział Wydawnictw) ruszyły głową i pomimo ostrzału wroga dostarczały z północy na południe prasę powstańczą, meldunki i rozkazy, amunicję i opatrunki. Którejś nocy udało się im rozciągnąć stalową linę w poprzek alei Jerozolimskich i na tej linie w jedną i drugą stronę przeciągane były paczki.

Inne harcerki, z Wojskowej Służby Społecznej (WSS), wzięły na siebie, także nie frontowe zadanie, ale bardzo potrzebne. Wyposażone w łopaty, saperki czy prowizoryczne łomy, błyskawicznie pojawiały się przy zbombardowanych domach i rozpoczynały akcję odkopywania ludzi zasypanych w piwnicach. Nikt nie zliczy ilu ludziom uratowały życie. Specjalny pododdział miał z kolei misję patrolu przeciwpożarowego, gdziekolwiek pojawiał się ogień, nastolatkowie z tej szczególnej „ochotniczej straży pożarnej” biegli z wiaderkami z wodą lub piaskiem i starali się zdusić pożogę.

Pomimo walk i bitew, życie toczyło się w stolicy i – na przykład – rodziły się dzieci. Prawdopodobnie w okresie powstania przyszło ich na świat ok. 1500. Matki nie pozostawały same z niemowlętami, ale miały do pomocy dziewczęta, harcerki, które zdobywały jak mogły żywność i to było ich misją. Dwunastoletnie „pielęgniarki” ze specjalnością „opieka nad niemowlętami” ocaliły wiele istnień ludzkich. Ocalały także starszych, a brawurową akcję przeprowadziły 4 dziewczyny z WSS ewakuując na noszach znaną pisarkę Marię Rodziewiczównę, wówczas już ponad 80-letnią babcię. To też była miłość do Polski, piękna miłość, choć bez granatów w ręku.

Serce zwykle mi się rozkurcza, kiedy czytam o zapomnianym nieco oddziale małych powstańczych listonoszy, ochrzczonych już w trakcie powstania „Roznosicielami Radości”. Wybuch powstania zaskoczył wiele rodzin, ludność cywilną, rozdzielił rodziny, jedni pozostali po stronie niemieckiej, drudzy w powstańczej. Ale każdy chciał wiedzieć co się działo z bliskimi, z mężami, synami, braćmi, córkami. Nastoletni listonosze zorganizowali świetnie działającą „Pocztę Powstańczą”, istniejącą aż do 20 września. Dzienny rekord przeniesionych przesyłek padł 13 sierpnia, kiedy dostarczono do adresatów ponad 10.000 listów, małych paczek czy zwojów z gazetami. Wspaniałą postacią był 16-letni harcerz „Banan”, pierwsza ofiara wśród „Roznosicieli Radości”, który zginął 17 sierpnia na Powiślu. Pocztowa, listowa miłość do Polski i Polaków. Nie wolno zapomnieć!

Wspominając Powstanie, po 69 latach, myślę, że wszyscy dziś jesteśmy w drugiej czy trzeciej linii. Oprócz pamięci o powstańcach pozostaje nam ich misja – kochać Polskę na sposób powszedni, włączyć się choćby w codzienne roznoszenie radości.

Itinerarium , , , , , , , , , , , , , ,

23 responses to DZIESIĘĆ TYSIĘCY LISTÓW SIERPIEŃ 1944


Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.