KACPER CO KLOCAMI RZUCAŁ
Poniedziałek 17 grudnia 2012
Na podwórku walały się różne sprzęty, jakieś deski, żelastwo, worki z cementem, jak to przy remoncie. Tuż przed wejściem do biura stał sporej wielkości kloc. Żeby przejść do któregokolwiek z budynków trzeba było robić lekki slalom, kloc stał (lub leżał) w najmniej odpowiednim miejscu.
Z biura wyszły dwie młode panie, sekretarka i pani prezes ważnej organizacji. Rozpoczęły naradę, jak usunąć zawalidrogę. A ja przypatrywałem i przysłuchiwałem się wszystkiemu z okna vis a vis.
– Wiesz, to jest naprawdę niebezpieczne, zaraz zaczną się schodzić dzieci. Wiesz jak one biegają, zawadzi któryś i rozbije sobie głowę.
– Tak, musimy coś z tym zrobić. Popatrz, kurczę, jaki kawał drzewa! Chyba z dębu, pewnie ciężkie jak cholera. Zadzwonię do paru chłopaków, myślisz, że dwóch wystarczy?
– Dla pewności wzięłabym ze czterech, zobacz jaki to kloc! Damy znać księdzu, może on ściągnie tu kogoś.
– No ale patrz, co za pomysł, kto mógł tu przytargać to paskudztwo. Dobra, wypijemy kawę i będziemy organizować brygadę.
– A może przydałaby się jakaś taczka czy coś takiego, no nie wiem, to się tak da gołymi rękami?
W tym momencie otwiera się furtka na podwórze i wbiega, jasne, że jak huragan, dziesięcioletni wówczas Kacper, wychowanek ze świetlicy funkcjonującej przy biurze. Wbiega, rzuca tornister (och, co za ulga!) i natychmiast leci w kierunku kloca.
– Kacper, zostaw, co robisz? Zostaw to!
Niezdeprymowany chłopak podbiegł do kloca i zabawił się w dźwig. „Wrr, brr, mmm …” – usiłował naśladować ciężki sprzęt. Przechylił kloc i poturlał najpierw w jedną stronę, potem w drugą. Zawarczał, jakby zaboksował, włączył wsteczny, dźwignia w górę, w dół. Podniósł suchy i spróchniały pień i rzucił na jakieś dwa metry. Panie z biura nie zemdlały, ale zaniemówiły. A Kacper przemieścił kloca po ścianę, otrzepał ręce i zapytał:
– Proszę pani, a będą drożdżówki dzisiaj?
Chodziło o podwieczorek, który dostawały dzieci ze świetlicy.
Cały czas diabeł zasiewa w nas niemoc i niewiarę. Myślimy, że jesteśmy za słabi, za głupi, za młodzi (za starzy), za biedni, zbyt grzeszni i za mało doświadczeni, żeby zrobić w życiu piękne i wspaniałe rzeczy. Wszystko wydaje nam się za ciężkie i za trudne. Tyle wielgachnych i żmudnych kloców podrzuca nam życie na naszych drogach szczęścia. Nie damy rady! Nie ma co próbować!
Może ktoś uwierzy, że Bóg się narodził, a moc struchlała.
PS. W Adwencie opowiadam w Itinerarium historie, w których otarłem się jakoś o Boże Narodzenie. To sytuacje, które nazwałbym nawet Bożym Narodzeniem, choć chyba żadna z nich nie wydarzyła się w czasie Świąt. Wszystkie historie są prawdziwe, albo w nich uczestniczyłem albo znam je ze słyszenia, ale z pewnego źródła. Czasem napiszę dlaczego konkretna historia dawała mi przedsmak Bożego Narodzenia. Bożego Narodzenia, Tajemnicy, którą niestety chyba zatracamy w coraz bardziej bezsensownym świętowaniu.