ŹLEB KULCZYŃSKIEGO

Poniedziałek 3 grudnia 2012

Orla Perć była dla mnie i kilku moich przyjaciół doświadczeniem Bożego Narodzenia, które przydarzyło się nam na początku września. Pojechaliśmy ekipą, jedni bardziej już zaprawieni w wędrówkach, inni mniej, inni po raz pierwszy. Trzeciego czy czwartego dnia, po rozgrzewce na łatwiejszych trasach, postanowiliśmy zrobić Orlą Perć, bodaj najtrudniejszą w naszych Tatrach.
Szliśmy od Kasprowego Wierchu, przez Świnicę, Zawrat i Kozi Wierch. Niedaleko Buczynowej Strażnicy założyliśmy piknik, na pół godziny, mieliśmy jeszcze dość czasu, żeby po odpoczynku dojść do Granatów a może nawet do Krzyżnego i spokojnie zdążyć na noc do schroniska w Murowańcu. Kanapki, herbata i czekolada dawały nowe porcje energii. Zrywamy się po sjeście, ale nie wszyscy. Bożena mówi wprost, że dalej nie pójdzie, nie skutkują żadne namowy, przekonywania i prośby. Odwraca oczy od Doliny Pięciu Stawów i oświadcza, że boi się śmiertelnie, nie wie co się stało, ale ma totalną blokadę. Zaczyna drżeć, kasłać i kulić się w kłębek. Rozumiemy, że to wszystko jest na serio, żadna zgrywa. Później dowiedziałem się, że takie przypadki zdarzają się, zarówno w górach jak i na morzu, a także jeziorze, nagły, paraliżujący strach.
Co robić? Dodam, że był to początek lat osiemdziesiątych, kiedy nie było jeszcze telefonów komórkowych, a GOPR nie dysponował na stałe śmigłowcem. Pierwsza myśl to wysłanie dwóch osób, które zejdą do Murowańca, stamtąd zadzwonią do GOPRu w Zakopanym i wezwą ekipę, która sobie już poradzi. Policzyliśmy, że zajmie to najmniej 8-9 godzin, zanim dotrą pod Buczynową Strażnicę, będzie noc. Potem jeszcze trzeba będzie zejść z Bożeną do Murowańca. Zaczynamy pertraktacje z dziewczyną, że może pójdzie, że będziemy ją eskortować pod ramię. Nic z tego. Ktoś wpada na pomysł – „A jak Cię zniesiemy?”. Przez płacz słyszymy – „Wszystko mi jedno, tylko zawiążcie mi oczy …” Jest nas czterech chłopaków, jak oceniamy, bardzo silnych i zdrowych. Pierwsza część operacji to bajka, prosta sprawa, prawie biegniemy przez Przełączkę nad Buczynową Dolinką. To, co najgorsze, przed nami, musimy jak najszybciej zejść do Doliny Czarnego Stawu, do schroniska. A najkrótsza droga to Źleb Kulczyńskiego. Może niektórzy z was wiedzą o czym mówię. Pierwsza część tej trasy (czarnej) to łańcuchy, klamry, jeśli już chodziłem tamtędy to w górę, ale nigdy w dół. We wrześniu jest tam już (albo jeszcze) śnieg, ślisko, schodzi się po pół kroku, trzeba namacać uchwyty, trzymać się łańcuchów albo klamr, czasem stąpać po dwa razy, nim stopy oprą się z jakąś pewnością.
Szczęście, że Bożena, wówczas studentka Akademii Rolniczej, była osóbką drobną i niemasywną. Schodziliśmy niosąc dziewczynę, a właściwie podając ją sobie z rąk do rąk. Do schroniska dotarliśmy już po zmroku. Wszystko skończyło się dobrze. Już późno w nocy, przy kolejnej herbacie, gadamy, że to szaleństwo było.
A Boże Narodzenie? Człowieka trzeba ratować, nawet jeśli to szaleństwo i ryzyko. Tak Pan Bóg postąpił w chwili Wcielenia. Zaryzykował szaleństwo, stał się człowiekiem, On uczynił to z miłości. Ktokolwiek i gdziekolwiek ratuje drugiego człowieka, ociera się o Tajemnicę Bożego Narodzenia.

PS. Przypominam, że w Adwencie będę opowiadał w Itinerarium historie, w których otarłem się jakoś o Boże Narodzenie. To sytuacje, które nazwałbym nawet Bożym Narodzeniem, choć chyba żadna z nich nie wydarzyła się w czasie Świąt. Wszystkie historie są prawdziwe, albo w nich uczestniczyłem albo znam je ze słyszenia, ale z pewnego źródła. Czasem napiszę dlaczego konkretna historia dawała mi przedsmak Bożego Narodzenia. Bożego Narodzenia, Tajemnicy, którą niestety chyba zatracamy w coraz bardziej bezsensownym świętowaniu.

Itinerarium , , , , , , , , , ,

3 responses to ŹLEB KULCZYŃSKIEGO


Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.