Czwartek 6 września 2012
Przysłuchiwałem się w jednej ze stacji radiowych dyskusji na temat najbliższej przyszłości Polaków w kwestii finansów i dobrobytu. Na początku siły pesymistów („będzie gorzej”) i optymistów („będzie równie dobrze jak teraz lub lepiej”) były zrównoważone, padały argumenty z jednej i drugiej strony. Nikt nie mówił jak będzie, ale jak mu się wydaje, że będzie, stąd na antenie trwała swoista parada proroków.
Potem prowadzący audycję dopuścił do głosu ekspertów, którzy deklarowali, że tak naprawdę nie wiadomo jak będzie, bo jest zbyt wiele czynników nieuchwytnych i bardzo zmiennych, które mogą najprzeróżniej oddziaływać na perspektywy gospodarcze i finansowe. Po czym jednak, każdy z ekspertów – a było ich chyba trzech – dodawał, że „jednak moim zdaniem …” Dwóch zdecydowanie dodało, że „ich zdaniem” będzie gorzej, trzeci z kolei zaprorokował, że „ jego zdaniem nie będzie lepiej”. Na końcu audycji podano wyniki minisondy i okazało się, że blisko 70% słuchających audycji (tzn. tych, co słuchali i chcieli wysłać smsa lub maila) patrzy w przyszłość pesymistycznie, pozostali obstawiają status quo lub zmiany na lepsze.
Na moich uszach rozegrała się zatem historia, którą nauki społeczne znają pod nazwą „samospełniającego się proroctwa” (self-fulfilling prophecy – pojęcie przypisywane Robertowi K. Mertonowi, amerykańskiemu socjologowi). Ponieważ większa część ludzi (słuchaczy radiowych) uważa, że będzie gorzej, będzie gorzej ( w ich przekonaniu). Będzie gorzej, cokolwiek by się nie stało. Z tym, że za tezą, iż będzie gorzej nie ma żadnych pewnych argumentów, jedynie przeświadczenie słuchaczy i ekspertów. Ekspertów, którzy najpierw twierdzą, że „tak naprawdę nie wiadomo jak będzie”, ale „moim zdaniem … będzie gorzej”. I słuchaczy, którzy dają się przekonać przeświadczeniom ekspertów (przeświadczeniom, bo argumentów brak).
I wnioski. Po pierwsze trzeba się nam szybko nauczyć rozumienia głupich gadek. Po drugie, trzeba sobie przypomnieć sens starego przysłowia „Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz” i nie czekać aż jakiś niepewny ekspert zrobi to za nas. Po trzecie, jeśli nadejdzie czas kryzysu, największe wzięcie będą mieli specjaliści od przekuwania skutków krachu na korzystny efekt reklamowy, np. „Ponieważ mamy coraz mniej pieniędzy, wydajmy je na zakup najtańszego, kryzysowego auta, które mamy dla państwa w segmencie Trudne Czasy”.
Głupie gadanie towarzyszy ludzkości od początku, św. Paweł apeluje do Tymoteusza, aby „nakazał zaprzestać głoszenia niewłaściwej nauki, a także zajmowania się baśniami” (1 Tmt 1,3-4). Nie wiem czy pomogło. I pewnie dziś wzywanie do zachowania rozsądku nie poskutkuje.
Pomiędzy zwariowanymi optymistami (którzy twierdzą, że zawsze będzie lepiej, bo ludzkość wszak idzie ku świetlanej przyszłości) a notorycznymi pesymistami (którzy przekonani są, że zło panuje coraz bardziej nad ludźmi i światem), jest jeszcze miejsce dla ludzi, którzy patrzą na życie z chrześcijańską nadzieją. Próbuję zaliczać się do tych ostatnich i dlatego mówię sobie: Kryzys jest możliwy, ale z tego powodu nie sądzę, że będzie gorzej. Nadzieja przeprowadzała ludzi przez obozy koncentracyjne, gułagi, prześladowania i czasy głodu. A kryzys ekonomiczny, jeśli nawet przyjdzie, to naprawdę pestka. I to nie ta od śliwki, ale maleńka wiśniowa.