Czwartek 2 sierpnia 2012
Sierpień, według wskazówek polskich biskupów, jest miesiącem trzeźwości. W czasie Euro 2012 bardzo poważna Komisja do spraw Trzeźwości naszego Episkopatu ogłosiła apel o wstrzymanie się od alkoholu w trakcie mistrzostw. Hasło tej akcji brzmiało: „Kibicu! Nie pij!”
Ponieważ zwykle nie pękam ze śmiechu, tym razem też ostałem się przy życiu. Oryginalność hasła (tzn. jej brak) każe mi przypuszczać, że zostało wymyślone co najmniej pośpiesznie o ile nie przez jakiegoś mało rozgarniętego kościelnego z centralnej Polski.
Hasło tejże samej Komisji na obecny sierpień – „Kocham. Nie piję.” – na pewno jest znacznie bardziej górnolotne, choć dowiedzenie zależności między abstynencją a miłością wymaga teologicznego wyrafinowania.
Dawno temu, w roku 1859, w guberni wileńskiej wypito 900 tysięcy wiader wódki. Ale w następnym roku już tylko 550 tysięcy! Hrabia Reinhold Tyzenhauz zamyka w swoich dobrach wszystkie gorzelnie, a spośród 47 karczm pozostawia jedynie 3! Okupacyjne władze rosyjskie wpadają w popłoch i wydają pismo w którym czytamy, iż „zabrania się zakładać bractw trzeźwości jako niedozwolonych przez prawo obowiązujące” (list niejakiego Muchanowa do biskupa płockiego Tomasza Myślińskiego). W lutym 1860 roku w Warszawie zjeżdża się polska szlachta. Rosyjski obercpolicmajster Aniczkow donosi do Moskwy ze zgrozą, że „aż dreszcz przechodzi gdy nad tym pomyśleć, wypili jeno dwie butelki szampana!”
W latach, które wspominam naród polski szykował się do walki o wolność i niepodległość (Powstanie Styczniowe – 1863). I chciał być trzeźwy!
I tak sobie myślę, że dopóki nie zapragniemy Wielkiej Wolności, będziemy pic dużo, o wiele za dużo.