Wtorek 12 czerwca 2012
W wielu kręgach ludzi bardzo zaangażowanych w ważne sprawy przed podjęciem istotnych decyzji stosuje się tzw. „burzę mózgów”. Metodę (brainstorming) opisał w 1963 r. pan Alex Faickney Osborn i dziś robi furorę, polecana jest jako antidotum na poszukiwanie rozwiązań w trudnych kwestiach. Zaciekawia mnie jednak ogromne – i jak myślę przesadne – zaufanie do efektów burzy mózgów.
Historia zna przypadki, kiedy największe rzeczy, istotne i genialne pomysły rodziły się w chwilach osobistego namysłu, długiej medytacji, cierpliwego i samotnego bicia się z myślami. I zna także przypadki, kiedy burze mózgów prowadziły do decyzji haniebnych lub komicznych.
Archimedes nie potrzebował burzy mózgów dla swojej Eureki, a jedynie wanny. Newtonowi spadło na głowę jedno jabłko i to wywołało wiekopomną burzę w jego głowie. Kopernik nie zwykł radzić się kogokolwiek, a z jego głowy wyszedł pomysł co się kręci wokół czego. Z kolei zacne gremium w Arabii Saudyjskiej uchwaliło przepis zabraniający kobietom prowadzić samochody (zapewne po parlamentarnej burzy mózgów), w cywilizowanej Szwecji „posiadając grunt, jesteś jego właścicielem tylko do głębokości pół metra”(uchwała sejmu), a Sanhedryn za czasów Jezusa dobrze wiecie, co ustalił po pobożnej burzy mózgów.
Mój apel jest skromny. Ufajcie swoim myślom, skojarzeniom, przemyśleniom, dociekaniom i przeczuciom. Mózg może się wzburzać, kiedy zmaga się z prawdą, współczuciem, jakimś dobrem wspólnym, marzeniem indywidualnym bądź powszechnym.
Wertuję moją Biblię i co rusz spotykam postaci, które podejmowały wielkie misje dzięki myślom, które powstały w ich głowach, bez potrzeby narad, brainstormingu i społecznych konsultacji. Vide – Abraham, Mojżesz, sam Jezus czy św. Paweł. Pozwalali sobie tylko na wzburzenie myśli przez Ducha Świętego. Godne uwagi.