BOCIAN CZY ŁABĘDŹ

Poniedziałek 11 czerwca 2012

Na wycieczce pewien szkrab, prawie ośmioletni, wykrzyknął:

– O! Łabędź! Łabędź!
– Bocian! – poprawiłem, widząc kołującego nad łąką ptaka, zamierzającego za chwilę usiąść na gnieździe.
– A skąd wiesz, że bocian? – spierał się mały.
– Bo bocian to nie łabędź, łabędzie nie robią gniazd na słupach.
– A skąd wiesz?
– Wiem, bo jeden bocian przyniósł mnie na ten świat i wszystko mi powiedział.

Może nie przekonałem malca całkowicie, ale przestał pytać. A w ogóle to wiele rzeczy wiem, bo widziałem, dotykałem, smakowałem. Nie boję się, na przykład, pokrzyw i ostów, choć spotkanie z nimi na początku nie jest za bardzo przyjemne. Przepadam za truskawkami prosto z krzaka i czereśniami z gałęzi i nigdy ich nie myję, wystarczy przetrzeć. I nie pomylę łabędzia z bocianem, ani żurawia z czaplą. I wolę podglądać gołym okiem lub przez lornetkę szpaka aniżeli salta delfinów w 3D na kanale przyrodniczym.
Trochę się obawiam, że liczba mylących bociana z łabędziem może wzrastać. Wiedza i doświadczenie kolejnych pokoleń coraz bardziej opiera się na telewizji i Internecie, gdzie podstawowe rozumienie życia odarte jest z bezpośredniego kontaktu z jego przejawami. Nic nas nie parzy w łydki (pokrzywa), nie wbija się w palce (oset) i nie szczypie w język (szczaw polny). Co gorsza, poniekąd z „drugiej ręki” mamy też znajomości i przyjaźnie (portale społecznościowe i randkowe), a problemy próbujemy rozwiązać dzwoniąc nocami do telewizji interaktywnych.
Mądry filozof, Edmund Husserl, nawoływał przed wiekiem „Z powrotem do rzeczy!” (Züruck zu den Sachen). Myślę, że jeszcze większe znaczenie ma ten postulat w odniesieniu do możliwości spotkania z Bogiem. Żadna telewizja (nawet „Trwam”, Religia.tv i God.tv razem wzięte) nie przybliży do Boga. Żaden portal (wiara.pl, Jezus.pl i itinerarium.pl) nie wywołają Jego obecności. Długie przebywanie w miastach, przed telewizorami i monitorami, w szumie i zgiełku galerii handlowych, czyni nas kalekami. Zarówno w odniesieniu do doświadczenia piękna życia jak i bliskości z Bogiem. Nie mówiąc już o propozycjach ruchu hippisowskiego (przynajmniej tej fazy z San Francisco z lat 60-tych), gdzie efekty użycia marihuany porównywano do stanów mistycznych.
Z powrotem do rzeczy, w przypadku spotkania Boga, oznacza powrót do kilku najważniejszych praktyk. Po pierwsze – cisza. Doświadczenie, które porzuciliśmy w imię rozedrgania psychiki przez nasilenie kakofonii, dającej nam „dużo, szybko, głośno”. Po drugie – samotność, świadomy wybór czasu kiedy bywamy sami ze sobą, co wcale nie oznacza odrzucenia ludzi. Po trzecie – medytacja, spokojne trawienie Jednej frazy, nawet Jednego słowa („Jezus”, „Miłość”, „Jezu ufam Tobie”, „Jezu kocham Cię) bez charakterystycznego dla naszej epoki odruchu „nachapania się”, również w dziedzinie słów. Po czwarte – mniej mówić, więcej słuchać („wiara rodzi się z tego, co się słyszy” – św. Paweł, List do Rzymian; nie – z mówienia!). Po piąte – asceza, ograniczenie idiotyzmu kupowania, jedzenia, podróżowania; wciąż objuczamy się kolejnymi produktami, jak beznadziejni tragarze, którym co chwilę ktoś dorzuca nowy tobołek na plecy.
Lista mogłaby być dłuższa. Najważniejsze – z powrotem do rzeczy. Żeby żyć, żeby kochać, żeby Pan Bóg był blisko. I żeby nie mylić bociana z łabędziem.

Itinerarium , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.