Sobota 22 października 2011
Pewna pani rezolutnie się wymądrzyła: zimno coraz bardziej, mgieł nie cierpię, wiatry psują mi naskórek, muchy chudną a bociany odleciały (znaczy się koniec zabawy w chowanego), idę spać. I poszła spać aż do kwietnia. Taka to jest pani żaba.
Pan bocian wiedział, jakie zwyczaje panie żaby mają i poleciał nad Nil odwiedzić żaby afrykańskie, które polskich tradycji nie praktykują.
Już nie z powodu odlotu bocianów, podobnie do żab zachowują się jeże, susły, jaszczurki i zaskrońce.
Bardzo ładna ta jesień, złota, chłodnawa, dżdżysta i mglista, sążnista w wilgoci tysiące, jeszcze oszrania żurawiny i osrebrza pajęczyny. Ozłaca dębiny, brązowi brzozy a leszczynom strąca orzechy.
I trzeba się nachwytać tego piękna, nawdychać ranków rześkich, ciepłych minut w południe i zamglonych zmierzchów. Trzeba się w coraz ciemniejsze noce zanurzać aż po samą czerń najczarniejszą. I już słyszeć jak puszczykom soki na amory do główek zaczynają uderzać.
I do ludzi trzeba lgnąć, blisko, bliżej, bliziutko. Nie wstydzić się, że się nam ckni. Z serca zacząć szeptać same złote słowa, najgorętsze i proste, litrami pić herbaty ze wszystkich stron świata, zawsze przynajmniej we dwoje.
A trzeba jeszcze odgrzebać psalmy o górach rozśpiewanych radośnie, dolinach chwalących Boga o każdej porze, o szczęściu strumyków szemrzących po kamieniach.
No i jeszcze wiersz można napisać, wszak Herbert i ks. Jan już pieśni wieczne składają, a Szymborskiej może tematów zabraknąć.