Trzydziestosześcioletni człowiek umiera w centrum miasta w jednej z kamienic. W Lublinie, przy Niecałej. Po 10 dniach fetor jest taki, że lokatorzy z klatki zaczynają się niepokoić. To wszystko rozgrywa się w ubiegłym tygodniu, z finałem w piątek.
W drzwiach mieszkania, nie otwieranego od dawna, tkwią kwity z administracji. Nikt nie reaguje. Ale dopiero jak smród zaczyna przyprawiać mieszkańców o bóle głowy i nudności, zaczynają coś działać.
Nie żeby pomyśleć o lokatorze. Zaczynają się martwić o kota lokatora, bo miauczy zbyt głośno. Pewnie zwierzę głodne, spragnione. Wystawiają miseczki z wołowinką i wodą. Nie pomaga za bardzo. Wreszcie sprowadzają odpowiednie służby. Jest policja, administracja, towarzystwa opieki nad zwierzętami, gazety. Żeby uratować kota. I zadziwiające odkrycie – kot żyje, ale 10 dni wcześniej zmarł, zupełnie zapomniany człowiek.
Dobrze, że zaczął śmierdzieć, bo w ten sposób przypomniał o swoim istnieniu.