Pragnienie kontaktu z Tajemnicą, za pomocą jakiejś liturgii jest nieodłączne losom człowieka. Zdawało mi się jednak, że tak światły twór jak Unia Europejska wolny jest wszelkich choćby cieni religijności. Gdzie tam, coraz znajduję oznaki głębokiego ureligijnienia UE, do której coraz bardziej należymy (tempo integracji). Oficjalna „religia unijna” ma swoją liturgię, zaspakajającą pragnienie Tajemnicy, jak mniemam, ale pewnie w sposób nie do końca świadomy.
Potrzeba liturgii nie została zabita w czasach jak najbardziej radykalnego socjalizmu czy komunizmu. Pamiętam jeszcze „świecki chrzest”, czyli „obrzęd nadania imienia obywatelowi” czy „umowę małżeńską (kontrakt)” w miejsce ślubu. W nieodłegłym Związku Radzieckim do rangi Biblii urosły pisma Lenina (cytowane na wszelkie możliwe sposoby), ba było (i jest) nawet sanktuarium – Mauzoleum Wodza Rewolucji, do odwiedzenia którego kolejki były dłuższe niż do Groty w Lourdes.
Różne najbardziej naczelne struktury Unii Europejskiej z pasją odcinają się od wszelkich konotacji religijnych. Zanotowują to skrzętnie w licznych przepisach. Ano właśnie, najbardziej religijną formę przyjmują w działaniach unijnych instytucji właśnie PRZEPISY. Ich ustalaniu, uzgadnianiu i promulgowaniu towarzyszy iście religijny entuzjazm. No i teza (niczym nieudowodniona, a raczej częstokroć obalana, ale to nic), że co jest w PRZEPISIE, jest święte i – tu już wchodzimy w kwestię niemal dogmatyczną – zbawiennie ureguluje całą rzeczywistość bądź jakąś jej istotną część.
Służę dowodem. Przyznaję, że to co przeczytałem (4 razy, bo tekst wydał mi się zgoła poetycki) i cytuję we fragmencie, sprawiło na mnie WIELKIE WRAŻENIE. Wpierw cytat:
Rozporządzenie KE nr 1283/2004/ WE z 13.07.2004 wprowadza (…) zakaz połowów płastugi żółtoogoniastej w wodach obszaru (…) przez statki pod banderą państw członkowskich lub zarejestrowane w tych państwach (…).
Dalej jest stosowny Dziennik Ustaw itd., pełno numerków. Numerki zresztą są ważne, aby można później było skutecznie cytować (co to za Biblia, gdyby nie było w niej, np. J 15, 5 lub Kol 2,13). Tekst zacytowany z odpowiednimi odniesieniami do Rozporządzeń, Ustaw, Uchwał, Przepisów, rzędami cyferek i literek, ma magiczną moc porządkującą rzeczywistość.
Podobnie zresztą jak los płastug żółtoogoniastych, Unia uregulowała w ostatnim tygodniu „niewykorzystane kontyngenty na import tekstyliów z Wietnamu”, „system przetargów przy sprzedaży mleka w proszku” oraz – uff! co za ulga! – „warunki cenowe i pomocowe w przetargach na sprzedaż mleka”.
Zapewne kocham płastugi żółtoogoniaste, jak zresztą wszelkie morskie stwory. Ale taki rybak z Wysp Owczych… Rybak, po wyciągnięciu sieci, łapie płastugę za ogon i bacznie ocenia jego kolor – czerwony? do skrzynki! różowy? do skrzynki! żółty? poszła ty, płastugo, do wody z powrotem! Bo mnie Unia takich ogonów nie pozwala łowić!
Akurat żniwa się rozpoczynają. Historycy wracają do słynnego w PRL (Polska Rzeczpospolita Ludowa) sznurka od (można też: do) snopowiązałek, którego zawsze w żniwa dawniej brakowało, mimo wielostronicowych monitów, dekretów, uchwał i postanowień, Partii i Rządu.
No i ja jestem w tej dobrej sytuacji, że rozumiem, iż przepisy są najgorszą formą porządkowania rzeczywistości, bo mam za sobą szkołę komuny. Ale co zrobić z młodzieżą? Wszak ona wierzy w tę Unię! W jej Biblię, czyli PRZEPIS! Z wszelkimi cytacikami odnośnych Gremiów Ustalających i Publikujących PRZEPISY. I oczywiście, z wszelkimi „zmianami późniejszymi”. Ma się rozumieć, z korzyścią, dla płastugi zółtoogoniastej! A czerwonoogoniaste niech się strzegą!