Wtorek 14 lutego 2023
Kilka lat temu bardzo młody człowiek siadł przy moim laptopie i zapytał, jakie mam gry, zgodnie z prawdą odrzekłem, że żadnej. – To po co ci komputer? – zapytał. No piszę na nim, czytam – broniłem się. Nuda, nuda! – skwitował junior.
Przyznam się, że nie grałem nigdy w żadną z gier komputerowych ani na komórkach. Za to z wielkim sentymentem wspominam szachy oraz brydża, również dlatego, że spotykałem się przy nich z żywymi ludźmi. Na marginesie, należę do pokolenia, które tajniki brydża poznawały dzięki podręcznikowi autorstwa Janusza Korwin – Mikke, nie wiem czy jest jakiś lepszy na polskim rynku.
Wiele rzeczy ostatnio stało się grami, czyli pewnego rodzaju symulacjami, udawaniem czy pozorowaną powagą. Polityka od dekad jest już grą o władzę (a nie troską o dobro wspólne), ekonomia jest systemem gier o pieniądze (wartość produktów jest bez znaczenia), kultura jest grą o adrenalinę odbiorców (nic w niej nie musi być prawdziwe i piękne). O wojnie w Ukrainie mówi się, że jest tylko grą wielkich mocarstw, mniejsza o głoszone hasła i ginących ludzi. Syndrom gry może także wdzierać się w naszą religijność, gdzie żywą relację z Bogiem możemy zastąpić zbiorem wyćwiczonych gestów – uklęknij, wstań, usiądź, uderz się w piersi oraz dobrze wyuczonych formuł (np. dla mnie: Pan z wami, dla Was: I z duchem twoim).
Trochę się boję, że ten wirus gry wkrada się również w nasze rozumienie i praktykę miłości. Pogramy parę lat razem, potem zobaczymy. A przecież w miłości jest zawsze jakaś ostateczność, jakiś zryw ponad udawanie, jakieś oddanie siebie całkowite, z duszą ciałem i ze wszystkim. Jest w niej kosmiczny rozmach, absolutne zaufanie, przeogromna tęsknota za bliskością, gotowość do ofiary. I jest też taka prawda życia, kiedy wiekowy mąż zmienia pieluchy zniedołężniałej żonie albo gdy ona goli jego twarz, bo on po udarze już nie daje rady sam. Prawdziwe to wszystko, może nie słodkie na walentynki, ale prawdziwe, żadnej gry, sama soczysta miłość.