Czartek 18 października 2018 W trakcie przewrotu majowego w r. 1926 zginęło ponad 370 osób, również cywilów. W lipcu 1946 r. Polacy zmordowali w czasie tzw. pogromu kieleckiego 37 Żydów, wielu z nich było sąsiadami sprawców. Przynajmniej 40 Polaków zostało zabitych przez innych Polaków w okresie stanu wojennego. To był poprzedni wiek.
W bieżącym na razie nie doszło do masowych mordów, choć zabójstwa Jacka Dębskiego (2001), ministra sportu czy Marka Rosiaka (2010), działacza PiS w Łodzi, chluby nam nie przynoszą. Nie znam liczby poturbowanych i rannych uczestników różnych marszów w Polsce, pewnie po 11 listopada statystyki wzrosną.
Pamiętam czasy komuny i hasła typu „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Bogu dzięki żaden nie zawisł – w przeciwieństwie do Rumunii choćby – a opozycyjne frazy raczej były żartami.
Piszę to, aby przypomnieć, że Polacy są ludźmi zdolnymi do zabijania swoich rodaków i sąsiadów, z bardzo różnych racji. I choć pamiętam czasy komuny, to nie pamiętam aby wtedy i po niej aż po dziś, tak bardzo wybuchła nienawiść między nami. To nieprawda, że dzisiaj Polacy tylko różnią się między sobą, są sobie przeciwni, że się tylko spierają i kłócą. Weszliśmy na bardzo niebezpieczny poziom bezwzględnej nienawiści – wroga należy zniszczyć, zmieść, usunąć. Boję się, że pierwsza śmiertelna ofiara marszy czy zamieszek uruchomi lawinę groźniej przemocy. Tak dzieje się już we wschodnich Niemczech, kilka lat temu podobnie było we Francji.
Nienawiść, zdolność do przemocy, zadawania śmierci nosimy w sobie jak granat z zawleczką. Zdawałoby się, że jest rozbrojony, mamy wszak niepodległość (od 1989), demokrację, wolność myśli i słowa. Dopóki jednak nie pozwolimy na przemianę serc – a potem myśli, słów i gestów – w świątynie pokoju, widmo wielkiego zła wisi nad nami. Serca przemienia skutecznie tylko Pan Jezus i dar Jego miłości.
Zdjęcie – pogrzeb ofiar pogromu w Kielcach (1946).