ZDRADZONA GRUZJA 10 LAT PO WOJNIE Z ROSJĄ

Środa 8 sierpnia 2018 Dziesięć lat temu do Gruzji z kilku stron naraz wjechały rosyjskie czołgi, na domy poleciały bomby, nastąpiła też eksplozja w gazociągu, jak się później okazało wywołał ją wirus od kilku lat uśpiony w systemie kierującym dostawy gazu. Gruzini dali się sprowokować, stracili Abchazję i Południową Osetię, prawie jedną piątą swojego terytorium.

Wtedy, 8 sierpnia 2008 r. i może jeszcze przez kilka miesięcy Gruzini łudzili się, że ktokolwiek z Europy czy świata przyjdzie im z realną pomocą. Jakby nie wiedzieli, że są maleńkim krajem, który nie ma żadnego znaczenia dla wielkich mocarstw i żaden Amerykanin czy Anglik, za Tbilisi ginąć nie będzie. My Polacy, zwłaszcza ci, którzy znają historię, wiedzieliśmy, że w 1939 r. na Zachodzie Europy zadawano sobie retoryczne pytanie – Dlaczego mamy umierać za Gdańsk? („Pourquoi mourir pour Dantzig?”). Jedynym jasnym momentem w dramacie Gruzinów był piękny gest  ś. p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego (i szefów rządów Ukrainy, Litwy, Łotwy i Estonii), który pojawił się w trzy dni po inwazji Rosji przy granicy z anektowaną właśnie Osetią Płd.

Historia uczy, że trzy czwarte zawieranych sojuszy jest łamanych i niedotrzymywanych, w polityce słowa typu „obiecuję” oznaczają najczęściej „radź sobie sam”. Boleśnie przekonali się o tym nasi bracia Ukraińcy, zdradzeni przez USA i Wlk. Brytanię, które gwarantowały nienaruszalność ich granic w r. 1994.

Oczywiście, Zachód nie pozostał bezczynny, zareagował we właściwy sobie sposób, z zakamuflowaną perfidią posyłając swoją niby pomoc – teraz już piszę o tym, co sam widziałem i widzę nadal w Gruzji. Ta niby pomoc ma znane schematy. Najpierw są to tzw. „wyrazy oburzenia”, wygłaszane przez ministrów z Zachodu, które jak zapewne możecie sobie wyobrazić niezmiernie polepszają sytuację Gruzinów.

Dalej idą pozorne działania różnych agend, z których najgłupszą są tzw. obserwatorzy ONZ, mający monitorować rozejm (niekorzystny dla pobitych Gruzinów). Wielokrotnie widziałem w Gruzji patrole ONZ, składające się z kilku – zwykle bardzo otyłych – panów i nielicznych pań, dokonujących oglądu granic przez superlornetki. Te urządzenia są konieczne, aby broń  Boże jakaś zabłąkana kula rosyjskiego snajpera nie dosięgła supernowoczesnych terenówek obserwatorów.

Trzecim filarem reakcji Zachodu jest tzw. pomoc humanitarna, w czym celuje głównie Unia Europejska. Przyjmuje się tu zasadę partycypacji krajów łożących na wsparcie. Dla przykładu, jeśli budowany był ośrodek dla uchodźców (w pobliżu Gori) z funduszy niemieckich, to materiały musiały być zakupione w Niemczech, a budowa nadzorowana przez inżynierów znad Renu. Gdyby robiono to siłami gruzińskimi, byłoby dwa razy taniej, ale przecież donator też musi skorzystać na humanitarnych gestach. Komicznym i tragicznym przykładem był inny ośrodek, zbudowany z fundacji UE, w którym powstały miniaturowe domki dla uchodźców i w którym zapomniano o doprowadzeniu wody. Dopiero polskie fundusze, po dwóch czy trzech latach, pozwoliły na zbudowanie tam kanalizacji.

Czwartym elementem polityki zachodniej wobec Gruzji (i innych krajów w podobnym położeniu) są tzw. szkolenia, warsztaty i mitingi, których celem jest nauczenie Gruzinów zasad demokracji czy innych wynalazków europejskich. Przy czym więcej niż połowę z tych środków zatrzymują dla siebie organizacje i trenerzy z Europy. Założenie, że oni są głupsi, a my mądrzejsi, święci triumfy.

Ostatnim aktem zachodniej pomocy są dwa akty miłosierdzia. Pierwszy polega na tym, że Zachód pozwala coś sprzedać u siebie Gruzinom, chodzi o ich wina (wyśmienite). Drugi wyraża się w decyzji – „Możecie do nas przyjechać” – czyli zgodzie na bezwizowe przyjazdy Gruzinów do UE. A jak przyjedziecie, to na pewno coś u nas kupicie, więc i tak nam się to opłaca.

Przez te dziesięć lat widziałem też piękne gesty ludzkiej solidarności z Gruzinami, zwykłe i wzruszające. Zawiozłem w r. 2009 30 par butów dla dzieci, wojennych sierot, w ośrodku prowadzonym przez Caritas w Tbilisi. Każda para tych butów była na miarę konkretnego dziecka, a fundowali je wierni przychodzący wtedy do kościoła Św. Ducha w Lublinie. Ci sami wierni – i inni zwerbowani przez Internet – ofiarowali setki euro na działanie Lotnego Szpitala, inicjatywy grupy tbiliskich lekarzy, dojeżdżających do obozów dla uchodźców z pomocą medyczną. Inni wierni dołożyli się do maszyn stolarskich, do dziś produkujących dobre meble, w Gori.

Politycy zawodzą i będą zawodzić, ale ludzie natchnieni solidarnością i wrażliwością tworzą najpiękniejsze dzieła, Boże dzieła. Na zdjęciu – lubelscy wolontariusze na obozie z ubogimi góralskimi dziećmi w Zoti (zachodnia Gruzja).

Itinerarium

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.