Piątek 16 października 2015
Absolutną mistrzynią świata w cerowaniu i łataniu była moja babcia, wicemistrzyniami były jej siostry. Cała trójka umiała załatać każdą dziurę w moich spodniach, kurtkach i płaszczach. Radziły sobie znakomicie z cerowaniem skarpetek, czapek i swetrów. Niczego się nie wyrzucało, co się przedarło lub rozerwało należało zszyć, załatać, zacerować albo oddać do repasacji.
W dziedzinie repasacji miałem swój udział i ja. Dojeżdżałem do szkoły w mieście i raz na – mniej więcej – dwa tygodnie, zawoziłem do pana Eugeniusza siatkę pełną pończoch i/lub rajstop, noszonych przez siostrę, mamę, babcie i ciotki. Pończoch i/lub rajstop się nie wyrzucało, pan Eugeniusz umiał przywracać im świeżość i nowość, „podnosił oczka”, co fachowo nazywało się repasacją.
Dziś, jak wiemy, prawie wszystko jest jednorazowe, nie ceruje się skarpet, nie łata spodni i nie repasuje pończoch i/lub rajstop. Co się rozerwie, rozpruje czy przedziurawi, ląduje w koszu na śmieci.
To się nawet przerzuciło w sferę między ludźmi. Jak się podniszczy czy rozerwie trochę miedzy żoną a mężem, to się zmienia ją/go na kogoś nowego.
Na szczęście jest przynajmniej jedno miejsce, dobrze mi znane, gdzie kultura cerowania, łatania i repasacji bez końca jest czymś oczywistym. Od ponad ćwierć wieku siedzę sobie w takim punkcie napraw, z obu stron mam kratki, w środku zydel, czasem krzesło. Konfesjonał. Nie wyrzucam żadnego ludzkiego serca, łatam, ceruję, „podnoszę oczka”, repasuję. Czasem są ogromnie pokancerowane, rozprute, zniszczone i poharatane. Wszystko da się naprawić! Żadne serce nie idzie na śmietnik. Oczywiście nici i igły daje Pan Bóg. A ja tylko spełniam rolę punktu usługowego, słucham, czasem coś powiem i stukam.
Oczywiście sam też regularnie stawiam się ze swoim sercem do zacerowania, stąd wiem, że wszystko da się naprawić.