JAK PRAWIE ZOSTAŁEM NARZECZONYM KAZIA W ARESZCIE

Poniedziałek 10 sierpnia 2015

Temat trochę z kosmosu dla was pewnie, dla mnie co jakiś czas zderzenie z rzeczywistością. Odwiedziny więźniów w zakładzie karnym lub areszcie. Bywam co jakiś czas u moich braci więźniów.

Oczywiście najpierw muszę zostać wpisany na listę odwiedzających, a jeśli nie jestem członkiem bliskiej rodziny, to zgodę na taki wpis daje szef więzienia. Tak się składa, że nikt z mojej rodziny – jak dotąd – nie siedzi, więc bywam za murami za zgodą dyrektorów więzień (panowie, bardzo dziękuję!). Każde widzenie trwa maximum 60 minut i mniej więcej w 45 minucie spotkania strażnik przypomina o deadline. Wtedy zaczyna się gra w picie. To znaczy, na widzeniu mogę kupić koledze/koleżance kawę, herbatę i inne napoje (bezalkoholowe), ale musimy je spożyć w trakcie widzenia. Jak nie damy radę, to ja – odwiedzający – muszę je zabrać ze sobą. Hola, nie takie proste, jakbym chciał wynieść napój, na przykład puszkę wypitą do połowy, to mam godzinę w plecy, bo porządkowi więzienni sprawdzą czy tam nie ma jakiegoś grypsu. Więzień nie może wnieść do celi niedopitej puszki czy niedojedzonego batonika. Czemu? Bo mógłby wnieść marihuanę, którą ja ewentualnie wniósłbym do więzienia. Co i tak jest trudne, bo przed wejściem na widzenie jestem obszukany dokładnie przez strażników, a kilka razy nawet zostałem obwąchany przez przemiłe psiaki (które ponoć akurat na maryśce się znają dobrze). Piętnaście minut przed końcem widzenia lekko sprawdzam ciśnienie, żeby nie przedobrzyć z kawą, tak samo kolega/koleżanka odwiedzana. I pijemy, albo on/ona. Na szczęście (dla mnie) mogę kogoś odwiedzić raz w miesiącu, więc wtedy od rana mam abstynencję od kawy, nażłopię się w kiciu.

Do dnia 1 lipca tego roku, mogłem raz na kwartał dostarczyć paczkę dla mojego więźnia. Ustalaliśmy (więzień, jak już siedzi, czyli po wyroku – może zadzwonić), czego on chce i co ja mogę. I na przykład wkładałem kiełbasę krakowską. Eksperci od spraw penitencjarnych uznali jednak, że mogę w tej kiełbasie przemycić marihuanę (na przykład). I podpowiedzieli posłom i senatorom, żeby położyć kres takim praktykom  (była taka historia, że narzeczona gangstera przyniosła mu tort posypany amfetaminą).

Od 1 lipca nie mogę już zanieść więźniowi paczki, mogę ją zamówić (nawet przez Internet) w kantynie obsługującej dane więzienie i tylko coś z listy, jaką sporządza kantyna (nie ma kiełbasy krakowskiej). Spróbowałem niedawno i szlag mnie trafił, i trzyma nadal. Najpierw okazało się, że po zmianach w KKW (Kodeks Karny Wykonawczy, który reguluje m.in. sprawy widzeń i paczek) nie wystarczy, że jestem wpisany na listę odwiedzających przez więźnia, muszę być z nim jakoś bliżej związany. Mam teraz do wyboru: ojciec/matka, siostra/brat, syn/córka, narzeczony/narzeczona. Ponieważ w przypadku Kazia, którego odwiedzam, nie mam żadnej więzi rodzinnej, już miałem wpisać „narzeczony”, ale opamiętałem się, przecież ktoś z kurii mógłby się dowiedzieć, a poza tym, Zosię, ukochaną Kazia, też mógłby szlag trafić. Sam Kazio to by jeszcze jakoś przełknął, byleby mu tytoń dostarczyć.

I właśnie, kwestia tytoniu. Przed 1 lipca kupowałem Kaziowi tytoń za 31,26 zł (85 gram), a teraz przez kantynę płacę 38,95, a za pasztet drobiowy 1,51 zł (wcześniej 1,12), batonik z 1,49 poszybował na 1,80 zł.

Efekt jest taki, że ja daję więcej zarobić właścicielom kantyny, a Kazio nadal ma tytoń, pasztet i batoniki. No i naprawdę, nie jestem jego narzeczonym!

Byłem w więzieniu, a odwiedziliście Mnie, mówił Pan Jezus. Słucham Go i wiem, że tam nie ma mowy o droższym – bez powodu – pasztecie.

Itinerarium

23 responses to JAK PRAWIE ZOSTAŁEM NARZECZONYM KAZIA W ARESZCIE


Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.