Sobota 15 lutego 2014
Młoda dama, świeżo upieczona pani adwokat, wychodziła kilka lat temu za mąż. Zupełnie szczerze wyznała koleżance, że chce dobrze wyglądać na swoim pierwszym ślubie. To było kilka lat temu, dziś myślę, że bardzo wiele związków, miłości i małżeństw, nie ma już w zarodku waloru trwałości, a formuła „do końca życia” wydaje się kosmiczna.
Małżeństwo moich znajomych rozpadło się w trzy dni, po prawie piętnastu latach. On trochę za dużo pił (nie tylko jej zdaniem), zaniedbywał dom i rodzinę. Ją olśniło nagle, że tak dalej nie ma sensu, postawiła warunek, trzy dni na zmianę. Wcześniej też tak pohukiwała, więc pan mąż nie wziął sprawy poważnie. Dokładnie trzeciego dnia zastał przed drzwiami mieszkania cztery walizki, z upranymi, wyprasowanymi i starannie spakowanymi rzeczami. Zamki były też wymienione. Związek prysł na zawsze. W ogóle dzisiaj to „na zawsze” raczej związki się rozpadają niźli trwają.
Co ja mogę powiedzieć ze swojej „nieżonatej” perspektywy? Umiem patrzeć i słuchać ludzi i myślę, że można popełnić (przynajmniej) dwa błędy. Pierwszy polega na tym, że można potraktować związek z drugim człowiekiem, zwłaszcza potwierdzony ślubem, jako rodzaj zabetonowania czy zespawania. Tak, wziąłem z nią (nim) ślub, jest moja. Tak już będzie, jest beton, spaw, o nic się już nie muszę troszczyć, zabiegać. W tej wizji zapomina się, że każdy związek między ludźmi jest więzią dwóch wolnych osób, które chcą trwać przy sobie ale nie muszą. Trwanie potrzebuje niekiedy codziennego potwierdzania, ponawiania aktów woli i świeżości uczuć, ale nie jest to nie skruszony beton i nierozerwalny spaw.
Drugi błąd, myślę, polega na poznawczym braku. Współczesność narzuca styl życia, w którym dominuje zmienność, prędkość i ilość. Upraszczając, coś ma wartość jeśli się zmienia, najlepiej szybko i najlepiej jak tego jest dużo, jak najwięcej. Tak podchodzimy do samochodów, komórek, repertuaru kin, miejsc urlopu i wielu innych rzeczy. Być może mimowolnie przenosimy to na relacje z ludźmi, a to błąd, niekiedy ze skutkami nieodwracalnymi. Wmawiają nam, że w CV warto mieć wpisane jak najwięcej doświadczeń i miejsc pracy, może i w osobistym curriculum nie zawadzi mieć przynajmniej „aktualnego” i „byłego” męża? Człowiek daje się poznawać (bo nigdy poznać do końca) w miarę upływu czasu, także miłość potrzebuje wielu lat, aby z wesołego pączka przemienić się w dojrzały i smakowity owoc. Jeśli ktoś zeżre nawet pół kilograma pączków jabłoni, nadal nie wie jak smakuje jabłko.
Nigdzie nas dziś nie uczą, że ludzi nie da się zabetonować czy zespawać i że drugi człowiek to święta tajemnica, dla rozpoznania której i całego życia mało. Dlatego piszę.
PS 1. A propos CV, ja, kiedy widzę, że ktoś zmieniał pracę co 3 miesiące, natychmiast podejrzewam, że go w kolejnych firmach nie chcieli i wyrzucali. Jakby był dobry, to by trzymali go tam latami. Na naszej kościelnej niwie, w przypadku wikariusza zmieniającego co pół roku parafię, nie mówi się że jego przełożeni już go nie chcieli w danej parafii, tylko, że jest tak dobry, że wszędzie chcą go mieć …
PS 2. Kamil! Kamil! Leć! Leć jak najdalej….(Kamil Stoch)
4 responses to Z MOJEJ NIEŻONATEJ PERSPEKTYWY