Środa 29 stycznia 2014
Kocham Solidarność i ta miłość przetrwała już ponad 30 lat. I chyba tak zostanie, radość moja mnoży się dzięki temu, że przetańczyłem z nią swoją młodość, niczego nie żałuję.
Historia, jak najbardziej autentyczna, którą się z wami dzielę dziś jest tak przepyszna, że miód przy niej traci walor słodyczy. Przytaczam ją trochę z lękiem, jakbym wciskał kit dzisiejszym pokoleniom i plótł bajki. Warto jednak uwierzyć, że bywały takie czasy.
Historię opowiadał kiedyś Władysław Frasyniuk, w roku 1980 kierowca jednego z wrocławskich autobusów, opisuje ją także Karol Modzelewski w swoich wspomnieniach („Zajeździmy kobyłę historii. Wyznania poobijanego jeźdźca”, Iskry 2013). Wśród słynnych 21 postulatów, ogłoszonych w sierpniu 1980 w Gdańsku jeden dotyczył podwyżki wynagrodzeń dla robotników. Ówczesne władze postulat przyjęły, ale jego niejasne brzmienie spowodowało w praktyce wiele napięć a nawet strajków. Zgodnie z mętnymi przepisami okazało się, że we wrocławskiej komunikacji miejskiej największe podwyżki mieli dostać kierowcy autobusów i motorniczy tramwajów, a najmniejsze robotnicy z warsztatów naprawczych oraz sprzątaczki. Było to o tyle niesprawiedliwe, że kierowcy i motorniczy zarabiali stosunkowo dużo, około 16 000 ówczesnych złotych miesięcznie, a sprzątaczki czterokrotnie mniej, mechanicy z warsztatów o połowę mniej. I wtedy, we wrześniu 1980 r., wydarzyła się historia dziś raczej nie do wyobrażenia. Cytuję dwa zdania z notatek Modzelewskiego:
„We wrześniu strajkiem nie zagrozili jednak we wrocławskim MPK mechanicy ani sprzątaczki, tylko kierowcy autobusów, którzy zarabiali najwięcej i najwyższe też dostali podwyżki. Uważali oni, że ta nierówność jest niesprawiedliwa, i gotowi byli zatrzymać komunikację miejską wbrew własnemu interesowi materialnemu, żeby upomnieć się o tych, co mają gorzej.”
Upraszczając, kierowcy chcieli zastrajkować w proteście przeciwko podwyżkom swoich płac.
Spróbujmy zastosować analogię do czasów dzisiejszych i wyobraźmy sobie, że członkowie zarządów banków ogłaszają protest przeciwko wzrostowi własnych wynagrodzeń i postulują, aby podwyżki poszły na konta kasjerek i sprzątaczek w ich firmach. Widzę jak pukacie się w czoła.
Druga przykładowa analogia, prezesi największych firm giełdowych, zarabiający dziś (średnio) pół miliona złotych, rzecz jasna miesięcznie, oprotestowują swoje gaże i przeznaczają możliwe podwyżki ochroniarzom z ich fabryk, zarabiających po 5 zł, a jak lepiej pójdzie 8 złotych za godzinę (miesięcznie da się wyciągnąć do 1 000 zł).
No nie będzie morału na koniec, powtórzę tylko, że kocham Solidarność i wierzę, że ta prawie już 32 letnia dama jeszcze pokaże na co ją stać.
PS. Tytuł wpisu to żart!!!
3 responses to PREZESI BANKÓW ŻĄDAJĄ OBNIŻEK SWOICH ZAROBKÓW!