Świadkowie Bożego Narodzenia (5) Piątek 6 grudnia 2013 Skojarzenia z Bożym Narodzeniem mam dość odległe, jak usłyszałem w jednym z komentarzy. Ludzie, w których dostrzegałem i dostrzegam Tajemnicę żywej obecności Boga są bardzo różni. Bez względu na to czy zajmują się rzeczami uznawanymi za wielkiej wagi czy prozaicznymi, znaleźli jakiś wyjątkowy dostęp sensu tego, co wydarzyło się w Betlejem. Tamta historia, ze żłóbkiem, pasterzami i niezwykłą gwiazdą jest zamknięta, nigdy się nie powtórzy choć czasem próbujemy ją wyczarować naszymi choinkami, szopkami i kolędami. Nie tędy droga, czary nic nie dają.
W pogodny lipcowy poranek, siedem lat temu, zmarł pan Antoni. Zmarł wracając z kiosku z gazetami, gdzie chadzał codziennie rano po swój ulubiony dziennik. Miał wtedy prawie 92 lata, słownie: dziewięćdziesiąt dwa lata. Co więcej, do kiosku miał prawie pół kilometra, ale laską wspomagał się tylko zimą. Wyprawiał się po gazetę przed 7 rano (słownie: przed siódmą rano), na co zresztą narzekał. Na nogach był dużo wcześniej, prasa przychodziła koło w pół do siódmej. Czytał przy śniadaniu, potem konferował na temat polityki, gospodarki i sportu z młodszymi nieco sąsiadami, szpanował zwykle najświeższą i rozległą wiedzą. Kłócił się z nimi, mieli mu za złe, że pomimo poważnego wieku nie chciał zostać prawicowcem. Kłócili się zresztą dość głośno, bo kto by tam pamiętał, że trzeba założyć aparaty słuchowe. Raz w tygodniu odwiedzał, na pieszo rzecz jasna, grób żony. W niedzielę zachodził do kościoła, na wszelki wypadek też bez aparatu, bo jak już kazanie dosłyszał to się denerwował, a lekarze doradzali, żeby dbał o serce. Wieczorami dość długo odmawiał modlitwy, najpierw za zmarłych z rodziny, przyjaciół, kolegów i koleżanki, co zajmowało mu najwięcej czasu, potem za żywych. Każdemu ofiarował po równo, z biegiem czasu wiadomo, że liczba bliskich tam rosła, a tych tutaj malała.
Wspominam pana Antoniego ponieważ miał w sobie żywy ruch, takie pośpieszne tempo, żwawość i wielką ochotę do wszystkiego. Jak poczytacie opisy wydarzeń betlejemskich, zauważycie, że jest tam ciągły ruch, aniołowie zlatują się z nieba na ziemię, potem wstępują z powrotem do nieba, biegną pasterze do żłóbka, Maria i Józef idą na spis ludności, nawet gwiazda się przemieszcza nad mędrcami. Nikt i nic nie stoi, nikt i nic nie siedzi, nic i nikt nie leży, coś się bez przerwy dzieje. Wszyscy (i wszystko) idą, biegną, lecą, furkocą i krążą.
A my? Może rację mają „Raz, dwa, trzy”, gdy śpiewają „Pod niebem pełnych cudów, nieruchomieję z nudów …”? Nie jestem zwolennikiem ruchu dla ruchu, pustej aktywności. Pan Antoni, i inni, których też znam, wprawiony był w niezwykły ruch, ciekawość świata, życia i ludzi. Tak jakby tamten Boży Ruch mu się udzielił, do ostatniej chwili życia. Boże Narodzenie, święta energia w naszych kościach i mięśniach! Jest się czym cieszyć, dziwić, zachwycać i zajmować.
PS. 1. Chyba z tego powodu, Świętego Ruchu, Mikołaj zagląda dziś do nas.
PS 2. W trakcie tegorocznego Adwentu, poza niedzielami i uroczystościami, będę pisał o ludziach, którzy jakoś odnaleźli w sobie i innych Żywego Boga, o świadkach Wcielenia, czyli zamieszkania Boga w nas i między nami. To ludzie, których spotkałem twarzą w twarz albo w ich słowach. Nie byłem w Betlejem dwa tysiące lat temu ale to nie jest konieczny warunek, aby widzieć Boga w człowieku. Miałem wielki przywilej spotkać wielu ludzi, w których Narodzenie Boga stało się prawdziwą historią. Tym się
10 responses to NIERUCHOMIEJEMY Z NUDÓW