Świadkowie Wcielenia (1) Poniedziałek 2 grudnia 2013
Miłość Boża jest wielka, największa, jedyna i mieni się wszystkimi kolorami. Jest najpiękniejsza i świeci nad nami każdego dnia, choć my myślimy, że to słońce.
Ojciec Cherubin, karmelita bosy, którego dziś wspominam i którego poznałem przed laty był zachwycony Bożą miłością okropnie. Okropnie? Tak, bo wszystko mu się z tą miłością kojarzyło. Kiedy pytałem go o zdrowie, odpowiadał, że czuje się dobrze, dzięki miłości Bożej. Z każdego tematu i tak szybko przechodził na wątek Bożej miłości.
Kiedy zaczynał mówić o miłości Bożej, najpierw się różowił, potem czerwienił aż w końcu promieniował purpurą. Zupełnie bezwiednie unosił się kilka centymetrów nad ziemią, przez co wydawał się nieco wyższy (faktycznie był niewielkiego wzrostu) i niemal fruwał po celi, w której spotykał się z ludźmi.
Nie chodzi o to, że mówił o Bożej miłości i podskakiwał pod sufit. Miał niezwykły dotyk rąk, witał się, przytrzymywał dłoń i przez kilka chwil wpatrywał w oczy rozmówcy. Kiedy już zaczynałem mówić wsłuchiwał się cierpliwie, bez cienia znużenia czy nerwowości. Chłonął zapewne nie tylko słowa, ale duszę i całą osobę, której słuchał. Przy posiłku odstawiał krzesło przed gościem zapraszając do zajęcia miejsca. Zawsze odpisywał na listy, na zwykłych kartkach z zeszytu, z wykorzystaniem całej połaci papieru, tak jakby czymś wielce niewłaściwym było niezapisanie całej kartki, z obu stron oczywiście. Latem zabierał gości do klasztornego ogrodu, sam zrywał jabłka i gruszki, podawał i zachwalał, że to najlepsze owoce (bo wiadomo, że od samej Bożej miłości!). Na koniec rekolekcji czy wizyty w Czernej osobiście odprowadzał gościa na dworzec kolejowy (rzadka to rzecz chyba i dzisiaj, aby studentowi wiekowy zakonnik czy profesor asystował w drodze na kolej).
Wspominam te szczegóły ponieważ w każdym geście, reakcji, odruchu ojca Cherubina było to o czym mówił – miłość. Wielka Boża miłość ucieleśniała się w małych gestach ojca, w zerwaniu i poczęstowaniu gruszką, w pisaniu listów i w długim spacerze dla towarzystwa na dworzec.
Wliczam ojca Cherubina w poczet świadków Bożego Narodzenia bez najmniejszej wątpliwości. Całe Boże Narodzenie to ekspresja Bożej Miłości. Poza miłością Bóg nie miał innego powodu do stania się człowiekiem i zamieszkania pośród nas. I od Narodzenia się Boga mamy w sobie miłość, która może zamienić się w bardzo konkretne gesty, odruchy, reakcje, czyny i dzieła. W listy, częstowanie gruszkami i we wszystko inne co możemy robić.
A że ojciec Cherubin tak dużo mówił o miłości? Hm, po latach wiem, że ciekawszego tematu nie ma.
PS 1. Wspominam ojca Cherubina Pikonia, zmarł 10 lat temu 8 grudnia 2003 r. Rys biograficzny ojca znaleźć można m.in. tutaj: http://www.elianum.pl/index.php?go=historia&content=zalozyciel
PS 2. W trakcie tegorocznego Adwentu, poza niedzielami i uroczystościami, będę pisał o ludziach, którzy jakoś odnaleźli w sobie i innych Żywego Boga, o świadkach Wcielenia, czyli zamieszkania Boga w nas i między nami. To ludzie, których spotkałem twarzą w twarz albo w ich słowach. Nie byłem w Betlejem dwa tysiące lat temu ale to nie jest konieczny warunek, aby widzieć Boga w człowieku. Miałem wielki przywilej spotkać wielu ludzi, w których Narodzenie Boga stało się prawdziwą historią. Tym się z wami dzielę.
11 responses to GRUSZKI OD CHERUBINA