NIE NADĘTY ALE ŚWIĘTY

Wtorek 22 października 2013 Wspomnienie bł. Jana Pawła II

 Myśl o świętości przyszła do mnie pod koniec liceum wraz z początkiem świadomego odkrywania Ewangelii. Dość szybko odłożyłem ją na nieokreśloną przyszłość, głównie z powodu niechęci do stania na jednej nodze na słupie.

Szymon Słupnik, jeden z pierwszych oryginalnych świętych jakich poznałem, pół życia stał na słupie. Najpierw na obydwu nogach, a jak przyszła mu do głowy jakaś pokusa, to za karę już do końca stał na jednej nodze. Z powodu częstych pokus musiałbym praktycznie stać na jednej nodze już przed maturą. Od świętości odstraszały mnie także długie posty, całonocne bezsenne czuwania oraz ewentualne spanie we włosienicach.

Najbardziej sceptycznie przyjmowałem konieczność „oderwania się od świata”, zalecaną niekiedy jako absolutny  warunek świętości. Mnie akurat świat się podobał (i nadal podoba), ciekawił i pociągał. Ponadto czytałem Ewangelię, w której nijak nie widziałem, aby Pan Jezus odrywał się od świata, a przecież jest najświętszym ze wszystkich możliwych świętych. Widziałem, że Jezus był wręcz wtopiony w świat, kosztował go i kochał. Jadł, pił, chodził na imprezy, miał przyjaciół, uwielbiał przyrodę i zwierzęta.

Już spokojniej zacząłem myśleć o świętości, kiedy poznałem biografie świętych palących papierosy czy fajkę, popijających piwo i wino, a może i koniaki. Niektórzy mieli cięty język i nawet przeklinali. Zdarzało im się grzeszyć i to tak ostro, że przypuszczam iż Kongregacja przypisująca aureole na pewno kilka razy przysnęła w trakcie podejmowania werdyktów.

Tak całkiem na serio świętość zacząłem traktować od czasu Jana Pawła II, kiedy zacząłem Go słuchać, czytać i podpatrywać. A czyniłem to od października 1978 roku. Zacząłem rozumieć, że w świętości nie ma ani krztyny nadętej pobożności, jakiegoś dumnego poszukiwania cierpień i upokorzeń, gorączkowego gimnastykowania się w figurach religijnych. Coraz bardziej docierało do mnie, że pragnienie świętości zbiega się ze sztuką bycia sobą, wbrew oczekiwaniom ze strony innych; że to trudna droga pod prąd, ze swoim zdaniem. Jedno oko w Ewangelii, drugie szeroko spoglądające na świat. Maksymalna bliskość z ludźmi, wsłuchanie się w ich głosy, skargi i marzenia. Mówienie rzeczy prostych i pewnych, czasem w klimacie dowcipu. Nie umiem tego dobrze nazwać, ale świętość jest chyba jakąś radosną formą istnienia, otwartego na Pana Boga, ludzi, przyrodę, wszystkie sytuacje życiowe. A takie rzeczy jak przestawanie jedną nogą na słupie, palenie fajki, wielodniowe posty czy włosienice, to kwestia przypadku, jednym się zdarza, innym nie.

A najwięcej do świętości prowadzi wytrwała i codzienna miłość, w której raz trzeba wybaczyć, raz kogoś rozbawić, raz coś przegadać, raz pięć różańców odmówić a innym razem długo milczeć. Miłość nadaje świętości konkretny kształt.

Nie jestem święty, wiem. Bardzo jednak wierzę, że świętość jest dla każdego, jak we wszystko prawie niemożliwe, trzeba w nią uwierzyć. Odważyć się na swój własny projekt życia, reżyserowany jedynie przez miłość. O to się dziś modlę przez wstawiennictwo Jana Pawła II. Dla Was i dla siebie.

Itinerarium , , , , , , ,

20 responses to NIE NADĘTY ALE ŚWIĘTY


Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.