Czwartek 12 lipca 2012
Pan Kazmierz należy do szczególnej grupy ludzi, nawet dość licznej, choć pomijanej przez media i nie widocznej w statystykach. Pan Kazimierz ma za dużo, aby umrzeć i za mało, aby żyć.
Ma za dużo, żeby umrzeć, bo wspomaga go od czasu do czasu opieka społeczna, niekiedy parafia a także co bardziej wrażliwi sąsiedzi. Z głodu nie umrze, bo „należą” mu się paczki z przydziału, jakieś kasze, makarony, konserwy i płatki kukurydziane. Najłatwiej jest po Bożym Narodzeniu, bo można zrobić spore zapasy; mniej jest po Wielkanocy, ale da się dociągnąć do lata. Najgorszy sezon jest od września do połowy grudnia i pan Kazimierz chętnie ustanowiłby jeszcze jakieś jedno Święto między Wielkanocą a Bożym Narodzeniem.
Pan Kazimierz ma za mało, żeby żyć. Nigdy nie był nad morzem ani w górach, ma starą wersalkę, czarno-biały telewizor. Od czasu do czasu pracę, ale tylko wiosną i latem. I mieszkanie po rodzicach – dwadzieścia pięć metrów, z kaflowym piecem. Ma za sobą nieudane małżeństwo i kilka lat picia. Obecnie z nałogów pozostały mu papierosy. Tylko nie róbcie prostego równania – pił, palił, no to ma na co zasłużył.
Za dużo, żeby umrzeć, za mało, aby żyć. Pan Kazimierz nie umiera. Ale to nie jest życie.