Środa 12 października 2011
Zwykle da się przeżyć prawie całe albo i całe życie bez konieczności podejmowania istotnych decyzji. O powołaniu nas do życia zdecydowali rodzice, często wskazali szkołę, a nawet studia. Potem też się jakoś ułożyło, praca, mieszkanie, rodzina. Jakoś tam żyjemy.
Jest rzeczywistość ze swoimi prawami, trzeba pracować albo załatwić sobie zasiłek, mieć jakiś kąt i dach nad głową. Można naprawdę przejść przez życie bez podejmowania ważnych decyzji, które zmieniałyby coś całkowicie w naszym życiu albo może nawet dookoła nas. I nie tylko życie ale też i śmierć możemy odbierać jako nienaruszalną konieczność, wybraną za nas.
W wierze również od dzieciństwa po wiek sędziwy obyć się możemy bez decyzji. Ochrzczą nas, zaprowadzą do komunii, ożenią (za mąż wydadzą), wybierzmują, namaszczą i na koniec pochowają. Niczego nie musimy wybierać.
Myślę nawet, że wielu z nas boi się podejmować rozstrzygające decyzje i doświadczamy swoistej abulii (zaburzenia procesu decyzyjnego), wahając się przez lata bądź całe życie. Lękamy się skutków swoich ewentualnych mocnych decyzji i wolimy trwać w zawieszeniu, bo przecież i tak wszystko się jakoś ułoży. Jakoś się ułoży. Najczęściej – byle jak albo nijak. Te niepodjęte decyzje dotyczą powołania (z oczekiwaniem aż Pan Bóg szepnie nam do ucha – nie szepnie), nudnej i bezsensownej pracy (a nuż gdzie indziej będzie jeszcze gorzej), nielubianego miejsca zamieszkania (a kto tam wie jak będzie gdzie indziej), nie zrealizowanych marzeń o podróży (wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej) czy świętości (po co ryzykować, może się nie udać). Boimy się skutków swoich decyzji, oczywiście tych mocnych i życie nam ucieknie.
Jan XXIII postanowił zwołać Sobór (Watykański II), jego doradcy mówili, że trzeba na to 20 lat przygotowań. „Nie – odrzekł papież – zrobimy Sobór w przyszłym roku”. Ponoć niektórzy doradcy zemdleli. A Jan XXIII zwołał Sobór i zaczęła się „wiosna Kościoła” (1962). Jan Paweł II – pisałem kilka razy – chciał spotkań z młodzieżą, odradzano mu gorąco, przeniósł oponentów na inne stanowiska, uparł się i mamy Madryt 2011 i wiele innych. Ojciec (jezuita) Jan Beyzym chciał skutecznie pomagać trędowatym na Madagaskarze, wybudował szpital, który istnieje do dziś, już ponad 100 lat (dziś wspomnienie liturgiczne tego zapomnianego polskiego błogosławionego). Kilkunastoletnia Maria z Nazaretu powiedziała „fiat”, chcę, niech się tak stanie – jedna decyzja, odważna, śmiała, wiemy co dalej. Inna Marysia, którą znam, od liceum uparcie marzyła o Afryce, pochodzi z niewielkiego miasta, dziś może cieszyć się, że wybudowała studnię w Kenii. I mógłbym do 100 podawać przykłady.
Zrób naprawdę to, czego pragniesz. Prosty przepis na szczęśliwe życie.