Mało kto pamięta o Lubelskim Lipcu, który zresztą rozpoczął się w Świdniku, 8 lipca 1980 roku. Robotnicy, składający polskie helikoptery, poruszyli pierwszy kamyk w lawinie Solidarności.
Wszystko zaczęło się na niepozornym Wydziale Obróbki Mechanicznej, gdzie kilkunastu mechaników zaprotestowało przeciwko podniesieniu cen w przyzakładowym bufecie (proszę babcie o wyjaśnienie tego pojęcia wnukom i dzieciom) oraz brakom w dostawie (proszę babcie, jak wyżej) mleka i mięsa do sklepów. W każdym razie potem zastrajkowali inni robotnicy w WSK (proszę babcie, jak wyżej), potem inne zakłady w regionie (w sumie ponad 150), a w sierpniu Gdańsk z Wałęsą, Szczecin i Jastrzębie i dziesiątki tysięcy innych zakładów w całej Polsce. A potem po 9 latach, w 1989 roku nastała demokracja i mamy ją do dziś. I tak z „nieuzasadnionych przerw w pracy” (proszę babcie, jak wyżej) po latach wyrosła wolność i mamy ją do dziś.
Nie piszę tu całej historii, chcę tylko podkreślić, że bardzo ważna jest zdolność do protestu, buntu i zamieszek. Po ponad 20 latach wolności i demokracji, uwierzyliśmy, że wszystkie problemy można rozwiązać przez mądre prawa, ustalane przez mądrych przedstawicieli narodu (zwanych posłami i senatorami). We władzach mamy jednak dość sporą grupę ćwierćinteligentów, bałwanów i pajaców, wybieranych zresztą przez nas, dlatego naiwnością jest mniemać, że stworzą mądre prawa, rozwiązujące nasze rzeczywiste problemy.
W logikę dziejów i historii wpisane są „protesty ludu” (proszę babcie, jak wyżej), ludu, który nie chce czekać, aż niekoniecznie mądrzy i pracowici przedstawiciele uchwalą sprawiedliwe i słuszne przepisy. Przedstawicieli władz można pogonić przez demonstracje, protesty uliczne i zamieszki, a jak trzeba to i dzięki butelkom z benzyną. Z tym, że te ostatnie można rzucać tylko w „komitety partyjne” (proszę babcie, jak wyżej) nie w ludzi. Solidnym budynkom nic się nie stanie, a butelki z benzyną silniej przemawiają do wyobraźni leniwych posłów niźli petycje, podpisywane nawet przez setki tysięcy obywateli. Demokracja nie polega jedynie na tolerowaniu bałwanów i jazgotliwych szczekaczy, ale także na prawie do rzutu (nie w ludzi) „koktajlem Mołotowa” (proszę dziadków, jak wyżej).
Ewangelia nauczyła mnie, że prawa, stanowione przez ludzi (nie zawsze mądrych), można zmieniać nie tylko przez spacer do urn wyborczych, nie tylko przez podpisywanie odezw i dezyderatów, ale także przez publiczne wygrażanie, głośne skandowanie, a jak trzeba to i przez rzucanie butelkami w ściany budynków, żeby przebudzić Sanhedryny Polski i świata.
Anarchia? E tam, „zdrowy rozsądek” (proszę dziadków, jak wyżej), który pcha do działania i ważniejszy jest niż powtarzanie sloganów o „najlepszym ustroju historii”.