W zasadzie ukończona została renowacja północnej ściany naszego świętoduskiego kościoła.
Roboty było dużo, zwłaszcza przy pękniętych glifach nadokiennych i rozstąpionych ścianach w jednym rogu. Pan profesor (z Krakowa) dumał skąd takie uszkodzenia, stukał, pukał i badał. W końcu ręce rozłożył, bo takich efektów nie powinno być w przypadku obiektów stojących na glebie lessowej. Wreszcie spotkał się ze mną, a ja mądrala wiedziałem. We wrześniu 1939 roku, Niemcy bombardowali Lublin, celując w ratusz miejski, mur w mur sąsiadujący z kościołem. Jedna z bomb spadła na wewnętrzny dziedziniec kościelny, tam eksplodowała, zabijając m.in. ówczesnego pana kościelnego. Wiem to od jego córki, pani Zosi, która wszystko mi opowiedziała, nawet ze trzy razy. I podsunąłem panu profesorowi z Krakowa, specjaliście, hipotezę, że te pęknięcia i rozstępy, to od bomby pewnie. Tak też ostatecznie komisyjnie napisano w zawiłym protokole.
Zapytałem pana profesora, jak sobie poradzimy z uszkodzeniami.
– Hm… – pomyślał chwilę profesor i zawyrokował: – Glify nad oknem się sklei, a rozstępy w murach zszyje. Tak, trzeba to skleić i zszyć.
Mury grube na kilka metrów, ciężkie i potężne, a będą zszywane i sklejane? – przemknęła mi wątpliwość – Szyje to się firanki, a klei papier.
Okazało się jednak, że obecnie nie potrzeba żadnych klamr, stalowych sztab i grubych prętów. Glify zostały sklejone cieniutką warstwą kleju, zdolnego wytrzymać niewiarygodne obciążenia. A rozstępy zszyto nitkami włókna węglowego (o ile pamiętam). Na najbliższe 500 lat, jak nie będzie jakiejś wojny z bombami, wystarczy. Ogromne pęknięcia i rozstępy, zszywa się i skleja.
Bomby spadają także na nasze życie i mamy nasze wewnętrzne, a także międzyludzkie pęknięcia i rozstępy. Technika naprawy murów jest prosta i skuteczna, coraz lepsza. Co z ludźmi?