Służyć komuś to akurat byśmy nie chcieli. Nie widzimy w tym sensu. I rzeczywiście, perspektywa sama w sobie nie jest nęcąca. Trzeba – aby służyć – tracić czas, pieniądze, siły i zdrowie. To wszystko możemy tracić dla kogoś w trzech sytuacjach:
– gdy jesteśmy niezbyt zdrowi na umyśle i tak akurat nas natchnęło
– gdy zapłacą nam sowitą kasę
– kiedy kochamy
W Ewangelii (dziś: Mk 10, 32-45) służba jest ukazywana jako owoc miłości. Kto kocha, gotów jest służyć, dawać czas, pieniądze i siły, wszystko.
Kochać to służyć (przede wszystkim). Daleko od tej ewangelicznej wizji do dzisiejszych, potocznych konotacji miłości. Jak samemu przeobrażać życie w służbę? Czy wystarczy, że służąc naśladujemy Chrystusa? A jakie szczęście kryje się za postawą służby? Co zyskujesz, gdy służysz? Dlaczego warto służyć? Jak znasz odpowiedzi na te pytania, sam zrealizujesz się w służbie i mądrze dzieci nauczysz.
Dwie ważne uwagi. Do służby (tej z miłości) nigdy i niczym nie wolno zmuszać ani przekupywać. Właściwie to jest tak, że ktoś może się jedynie tym od ciebie zarazić. Postawa służby udziela się, nawet szkoda jej uczyć słowami. Jeśli ktoś patrzy na twoją służbę i widzi, że jesteś szczęśliwy, będzie to robił także.
I druga rzecz, służba jest dojrzałą wiarą, chrześcijaństwem spełnionym. Bez niej, nasze przekonania pozostają ideologią.