Z BOGIEM MILEJ…

Droga do wewnątrz jest najbardziej realnym traktem koniecznym do przebycia w celu doświadczenia bliskości i działania Boga. Nie chcę być podejrzewany, że proponując drogę do własnego wnętrza, wymyślam jakąś nową trasę. Dlatego dziś proponuję na chwilę zajrzeć w myśl kogoś, kto tę trasę pokonywał sam. Oto fragment dziennika Gertrudy z Helfty, Niemki, mniszki, z końca XIII wieku.

Rozpocząłeś to dzieło w czasie Adwentu – który poprzedzał święto Objawienia, gdy miałam skończyć dwadzieścia pięć lat – wprowadzając do mego serca jakiś niepokój, który sprawił, że wszelkie uciechy młodości straciły dla mnie smak. W ten sposób przygotowałeś moje serce dla siebie. A gdy zaczęłam dwudziesty szósty rok życia, wieczorem, w poniedziałek przed świętem Oczyszczenia, po komplecie, Ty, światło prawdziwie świecące w ciemności, położyłeś kres nocy tego niepokoju, a wraz z nią skończył się dla mnie czas dziewczęcej beztroski, nad którym zalegał cień duchowej niewiedzy. W tej bowiem godzinie w swej łaskawości przyszedłeś do mnie cudownie i nadzwyczaj rozkosznie, i dałeś mi udział w Twym poznaniu i miłości poprzez najłaskawsze pojednanie. Wprowadziłeś mnie też do wnętrza mego serca, co było mi przedtem zupełnie nieznane i zacząłeś działać we mnie w sposób tak cudowny i tajemniczy, że w końcu mogłeś zamieszkać w mym sercu jak we własnym domu, jak przyjaciel z przyjacielem, a nawet jak oblubieniec z oblubienicą i cieszyć się wraz z moją duszą wspólnymi rozkoszami.

Zwróćmy uwagę, że Gertruda najpierw mówi, że właściwie to Bóg do niej przyszedł: w swej łaskawości przyszedłeś do mnie cudownie i nadzwyczaj rozkosznie. Inicjatywa leży po stronie Boga. Gertruda potrafi dokładnie określić czas tego nawiedzenia: wieczorem, w poniedziałek, w dniu urodzin (jako prezent?). Elementy opisu doświadczenia nie są już tak realistyczne – autorka posługuje się raczej językiem estetyczno-emocyjnym: światło, rozkosz, cudowność, radość i tajemniczość. To doświadczenie poprzedzone jest jednak – co warto odnotować – stanem zamieszania i niepokoju (“wprowadzając do mego serca jakiś niepokój”). Niepokój, jakaś wewnętrzna udręka, mogą być stanem przygotowawczym do wizyty Boga. Wreszcie, co jest treścią tego doświadczenia : dałeś mi udział w Twym poznaniu i miłości poprzez najłaskawsze pojednanie. Jednocześnie jest to poznanie i miłość, pojednanie, jedność, zgodność dwóch światów, ludzkiego i boskiego.
Najważniejsze – dla naszej trasy doświadczenia – są jednak następne elementy: Wprowadziłeś mnie też do wnętrza mego serca, co było mi przedtem zupełnie nieznane. Mówimy zatem o tym samym doświadczeniu, rozgrywającym się we wnętrzu serca. Miejsce to jest być może tak nieznane dla człowieka, że zaprowadzić weń może tylko sam Bóg. Są takie rejony naszego wnętrza, gdzie nie sposób i strach wejść, nie będąc prowadzonym światłem Bożym. Nie jest to tylko statyczna obecność Boga, ale przeciwnie, jakaś dynamiczna wymiana: i zacząłeś działać we mnie w sposób tak cudowny i tajemniczy… i cieszyć się wraz z moją duszą wspólnymi rozkoszami. Gertruda opisuje to, co założyliśmy w poprzednim Itinerarium, obecność i działanie Boga we wnętrzu człowieka. Klamrą spinającą treść tego doświadczenia jest formuła często spotykana: zamieszkanie (“w końcu mogłeś zamieszkać w mym sercu jak we własnym domu”), przyjaźń (“jak przyjaciel z przyjacielem”) czy intymność (“a nawet jak oblubieniec z oblubienicą”).

Co czytamy dalej?

Ze względu na to dzieło miłości nawiedzałeś mnie w różnym czasie i na różne sposoby, a szczególnie wspaniale w wigilię święta Zwiastowania. W końcu zaś pewnego dnia przed Wniebowstąpieniem, rankiem, z niezwykłą czułością przyszedłeś, by rozpocząć dzieło, które dopełniłeś wieczorem po komplecie. Udzieliłeś mi wówczas zdumiewającego daru, godnego szacunku całego stworzenia: otóż od tamtej chwili aż do dzisiaj nigdy nawet na okamgnienie nie poczułam ani nie poznałam, abyś odszedł z mego serca. Ilekroć skierowałam się do mego wnętrza, zawsze czułam, że jesteś obecny, za wyjątkiem jedenastu dni. Nie potrafię ująć w słowa, jak wielkimi i jak wieloma dobrami godnymi wszelkiego uwielbienia umilałeś mi w tym czasie Twą zbawienną obecność. Daj więc, Dawco łask, bym w duchu pokory złożyła Ci za wszystko godną ofiarę wesela, a zwłaszcza za to, że zgodnie z Twoim i moim upodobaniem przygotowałeś sobie w mym sercu tak miłe mieszkanie. Ani o świątyni Salomona, ani o pałacu Aswerusa nie czytałam ani nie słyszałam nic takiego, żebym uważała, że należy je postawić wyżej niż te wspaniałości, któreś Ty przygotował dla siebie we wnętrzu mego serca – a wiem o nich dzięki Twej łasce – i w których pozwoliłeś mi niegodnej uczestniczyć na równi z Tobą, jak królowej razem z Królem. (św. Gertruda z Helfty, Zwiastun Bożej miłości, t.1, s.154)

Gertruda opisuje kontynuację swojego wewnętrznego doświadczenia. Tym razem zaczyna się ono rankiem (poprzednio wieczorem) i kulminuje po zachodzie słońca (czas odmawiania modlitwy kończącej dzień – komplety). O ile, możemy zasadnie przypuszczać, że pierwotne doświadczenie jakoś ustało, to już to zamienia się w permanentne doświadczanieotóż od tamtej chwili aż do dzisiaj nigdy nawet na okamgnienie nie poczułam ani nie poznałam, abyś odszedł z mego serca. Ilekroć skierowałam się do mego wnętrza, zawsze czułam, że jesteś obecny, za wyjątkiem jedenastu dni.
Zagadką pozostaje owe 11 dni antraktu. Zdumiewa jednak pewność, że nigdy nawet na okamgnienie, nie poznała ani nie poczuła, żeby Bóg odszedł z jej serca. Permanentne, nieprzerwane i stale odczuwalnedoświadczanie obecności Boga. Już nie jednorazowe doświadczenie, ale stałe doświadczanie, czyli jakościowa zmiana życia, jakieś współ-życie z Bogiem, udział w życiu Boga, czy odwrotnie udział Boga w życiu człowieka. I jeszcze kapitalna uwaga: Ilekroć skierowałam się do mego wnętrza, zawsze czułam, że jesteś obecny. “Ilekroć skierowałam się do wnętrza” – to ważne, bo uwypukla konieczność podejmowania wewnętrznej wędrówki (co sugerowałem w e wczorajszym rozważaniu). Gertruda zdradza, że nauczyła się trasy do własnego wnętrza. Odległość potrzebna do spotkania Boga zmniejszyła się dla niej niepomiernie – znikła konieczność jakichś zewnętrznie dalekich wypraw, ona miała już Boga niejako “pod ręką”.
Nie potrafię ująć w słowa, jak wielkimi i jak wieloma dobrami godnymi wszelkiego uwielbienia umilałeś mi w tym czasie Twą zbawienną obecność. Szkoda, że Gertruda nie pokusiła się o kwantytatywne i gabarytowe określenie owych dóbr, udzielanych jej przez Boga. Może to już jest kwestia dla naszego indywidualnego zbadania. Niemniej rozbawia uwaga na temat efektu owego Bożego przebywania w sercu:umilałeś mi w tym czasie Twą zbawienną obecność. No, prawda, zapewne, milej jest mieć w sercu dostępnego na wyciągnięcie ręki Boga niż martwic się o Jego niedostępność. Proszę wybaczyć, ale odnoszę wrażenie, że Gertruda należy do tej części kobiet, które są przekonane, że wszystko im się należy, nawet Pan Bóg na tacy niemal. A po co Pan Bóg? Ano po to, aby było milej!

Nie wiem, na ile wnikanie w zapiski Gertrudy, zachęca kogokolwiek do podjęcia ryzyka wewnętrznego itinerarium, ale wydaje mi się być ważnym świadectwem sensu takiej decyzji.

Itinerarium

Comments are closed.