Poniedziałek 15 listopada 2021
Spowiadam się dość często, nie codziennie oczywiście, pamiętam, że Jan Paweł II chodził do konfesjonału raz na tydzień. Rozumiem ludzi, którzy spowiadają się rzadko albo i w ogóle. Znam takich, którzy spowiadać się nie muszą, bo latami żyją bez grzechu ciężkiego, ale spowiadają się ponieważ chcą w tym sakramencie spotykać Chrystusa.
I jest jeszcze jeden powód, miłosny, dotyczący moich i pewnie wielu waszych spowiedzi. Najlepiej opisał to św. Augustyn, oto cytat: „Ten, kto jest wolny od wszelkich trosk, w spokoju oczekuje przyjścia Pana. Cóż to byłaby za miłość ku Chrystusowi, lękać się, że przyjdzie? Miłujemy Go i boimy się, że przyjdzie. Czy naprawdę miłujemy? Czy może bardziej miłujemy nasze grzechy?”
Tak, nie lubię i nie kocham moich grzechów, dlatego idę do Tego, kto może je odpuścić, zamienić w niebyt i nicość. Obawiam się, że jest jakiś, może duży, procent chrześcijan, tak rozkochanych w swoich grzechach, że za nic nie zamierzają się ich pozbyć. A mogliby i wtedy komunia święta byłaby dla nich częstym pokarmem, a nie tylko dodatkiem do karpia wigilijnego czy jajka wielkanocnego.
Przerwy w spowiedzi bywają krótsze i dłuższe, absolutny rekordzista, z którym rozmawiałem jeszcze przed spowiedzią, oznajmił, iż ostatni raz u spowiedzi był 63 lata temu. Trochę powątpiewałem w tę gigantyczną pauzę, ale ów brat głośno wyliczył: „No, mam teraz 72 lata, do pierwszej komunii szedłem jak miałem dziewięć, odejmuję i wychodzi, że 63 …” Przeprosiłem, wyszedłem na głupka, ale próbowałem dociec w czym tkwiła przyczyna absencji, może zwątpił w Pana Boga czy co tam jeszcze. „Nie! Nie! Nie! Boże broń, tak jakoś wyszło …” – usłyszałem. A skoro tak, to po sprawie, zdarza się, sam przecież odkładam różne sprawy, więc rozumiem brata.