Poniedziałek 27 sierpnia 2012
Polacy znów przeżywają depresję. Nie jest to (nadal) ta wiosenna ani (już) ta jesienna. To depresja późnoletnia.
Powodem obecnej depresji jest koniec. Koniec lata, koniec wakacji i koniec urlopów. Choć z natury lato (u nas) nie może trwać zawsze, podobnie jak urlopy i wakacje, dobija to Polaków. Bo przecież kończą się wakacje, urlopy i lato, a mogłyby jeszcze się przedłużyć. Ale się kończą i dlatego mamy doła. To nawet wyjaśnia dlaczego można warczeć na żonę/męża, poganiać dzieci i w ogóle przeklinać. Wszyscy jeżdżą za wolno i źle, nie wiadomo skąd znowu kolejki i czemu wszyscy pod koniec sierpnia kupują tak dużo zeszytów w kratkę.
Wina cała po naszej stronie. Roztropni, aby uniknąć depresji późnoletniej, zaczynają urlopy od września. Roztropni rodzice zabierają na te urlopy swoje dzieci, bo wiadomo, że we wrześniu w szkole nic ciekawego się nie dzieje. Znawcy astronomii wiedzą też, że lato bryka nawet w końcu września, a jak się rozochoci to i w połowie października. I nic mu nie przeszkadzają kasztany obierające lot w dół z wysokich gałęzi.
Taka ładna pełnia już prawie na niebie. Grzybów się narobiło co krok w każdym lesie. Aronie grube, napęczniałe, soczyste, mają teraz środek wiosny. A żurawiny, czerwone i jędrne, schowane na torfowiskach, ruszają na gody. Podobnie jak całe stada saren.
Wszystko jest takie przepiękne. Tylko ta cholerna polska depresja późnoletnia psuje nastrój …