Piątek 27 lipca 2012
Jedną z wielu bardzo rozpowszechnionych dziś chorób jest bez wątpienia rozdwojenie serca. Najwyraźniej widać to w zachowaniach polityków, potrafią jednocześnie być socjalistami i liberałami, jak trzeba konserwatystami albo żarliwymi demokratami. Stare podziały na lewicę i prawicę, dziś raczej oscylują wokół dylematu być albo nie być u władzy.
Rozdwojenie serca jest w modzie także w sprawach związków. Coraz częściej spotykam związki, choć przyzwyczajony byłem do małżeństw. Przypuszczam, że niedługo dosyć obciachowe będzie wyznanie, że ktoś przez całe życie tkwi w jednym związku i to jeszcze małżeńskim. Przy czym pojawia się nawet założenie, że pierwszy związek (małżeństwo) skazany jest na rozpad. Kto wie, czy tak oczekiwane dziś przez pracodawców „doświadczenie zawodowe” nie przełoży się także na popularność „doświadczenia związkowego”. To musi być wyjątkowa kobieta, realizuje się już w piątym związku! A ten pan to tak doświadczony, że na pewno ufać mu można, wszak miał dotąd żon sześć.
W Ewangelii jest takie dictum Chrystusa: „Nikt nie może dwóm panom służyć … Nie możecie służyć Bogu i mamonie.” Nie ma tu jednoznacznego potępienia kogoś kto wybrał służbę Mamonie. Chrystus pokazuje, że niebezpieczne jest pęknięcie serca, rozdwojenie, próba łączenia w jednym sercu więzi z Bogiem oraz Mamoną.
Jest jakaś piękna prawda wyrażana od początku chrześcijaństwa w tajemnicy Jedności. Jest jeden Bóg, jedna wiara, jeden chrzest, jeden Kościół. I dalej – jako implikacje – jedno życie, jeden mąż, jedna żona, jedno małżeństwo, jedna droga, jedna miłość, jedna prawda. A wszelkie odstępstwo od tych prawd nazywane było herezją.
Rozdwojenie serca zwykło się dziś na wiele sposobów tłumaczyć i uzasadniać. Tymczasem trzeba robić wszystko, aby tę chorobę uleczyć.