Sobota 21 stycznia 2012
Z pośpiechu wypadło mi śniadanie z porannego harmonogramu. Zachodzę do sklepiku spożywczego i mówię do ekspedientki:
– Śniadanie poproszę.
Pani się uśmiecha, dopytuje co bym chciał, czy jogurt z truskawkami czy może z jagodami. Wolę oczywiście z żurawiną, ale co tam! Bułeczki dwie dokładam i kilka plasterków żółtego sera, bo był to piątek.
Pani pakuje, podlicza i mruga oczkiem:
– Co..? Żona się zbuntowała? Hm?
– No tak, wie pani, od samego początku taka była – ciągnę historyjkę.
– Trza se było wziąć taką domową, co lubi śniadanka mężusiowi do łóżeczka szykować.
– E tam, są takie? – kontynuuję i ukradkiem sprawdzam czy mi koloratka nie wystaje z koszuli.
– Panie! Ja to mojemu nawet kawusię słodzę!
Ech! Są takie sklepiki! Ech, pewnie są takie żony! Ech, pewnie słodzą kawę! Ech!