Sobota 12 listopada imieniny Witolda
Złożyłbym może dziś imieninowe życzenia Witkowi. Nie złożę, dwa dni temu odprowadziłem go w ostatniej ziemskiej drodze. Ale napiszę, bo życie miał piękne, cholernie trudne i pełne dobrych przykładów.
Dystrofia mięśni (DF) przykuła go na całe życie do wózka inwalidzkiego. Aktywności, nieustępliwości i woli życia miał jednak w sobie więcej niż niejeden z nas. Podczas pielgrzymki niepełnosprawnych na Jasną Górę poznał dziewczynę, później znajomość ta przerodziła się w naprawdę Wielką Miłość. Matka dziewczyny, a potem narzeczonej i wreszcie żony, nie akceptowała Witka. Tak bardzo, że ich pierwszym domem – póki nie znaleźli stancji – był maluch Witka. Maluch, czyli Fiat 126 P. Ale dali radę, przetrwali. Bo Wielka Miłość przetrwać może wszystko.
Trochę później przyszły inne kłopoty. Mieszkali w miniaturowym pokoiku, gdzie oprócz siebie musieli zmieścić jeszcze łóżeczko pierwszej córki i maszynę do szycia, bo Witek miał zawód „szwacz chałupnik”, o czym dalej. Należało mu się mieszkanie, ale ówczesna władza, komunistyczna i najlepsza na świecie (tak siebie reklamowała), miała w pogardzie ludzkie nieszczęścia. Chodziłem z Witkiem, to znaczy pchałem lub wciągałem go na wózku, do dziesiątków urzędów, gdzie składaliśmy przeróżne pisma, w których skuteczność ja wątpiłem, a Witek wierzył. Wierzył, bo Wielka Miłość we wszystko wierzy i we wszystkim pokłada nadzieję. Raz byliśmy w wydziale mieszkaniowym urzędu miasta. Witek zdawał sprawę ze swojej trudnej sytuacji:
– Mieszkam z żoną i dzieckiem w wynajętym pokoju cztery na cztery metry. Drugie dziecko w drodze. Na środku łóżeczko, bardzo ciasno. Bardzo proszę o pomoc, o przydzielenie mieszkania …
– Nie ma mowy – odpowiedział szorstko pan Piątkowski (imienia nie pamiętam), dyrektor wydziału.
– Ale proszę pana, ja pracuję, mam maszynę do szycia i jeszcze muszę w tym pokoju jeździć na moim wózku. Nie da się …
– Niech pan sobie jeździ tym wózkiem po suficie – doradził z uśmiechem na ustach pan dyrektor.
Ja rzuciłem się na chama, żeby go zabić albo przynajmniej połamać. A Witek?
– Dobry dowcip, panie dyrektorze. Ale ja naprawdę nie mogę tak żyć …
Wielka Miłość wszystko znosi.
Innym razem wchodzę z Witkiem do trolejbusu. I nagle jedna z pań pasażerek, z gatunku najgłupszych bab na świecie *, z wrzaskiem do nas:
– Proszę wyjść! Natychmiast! Pozarażacie wszystkich! To nie miejsce dla kalek! Wynocha!
Ruszyłem od razu, żeby zabić babę, bo się jej należało. A Witek?
– Niech się pani nie denerwuje, my tylko dwa przystanki jedziemy…
Wielka Miłość nie unosi się gniewem.
Witek wywalczył w końcu mieszkanie dla swojej rodziny. Wywalczył też niższe krawężniki na swoim osiedlu, żeby łatwiej było poruszać się osobom na wózku. Wywalczył także, aby autobusy niskopodłogowe, do których mogą bez większych problemów wsiadać ludzie na wózkach, częściej jeździły w Lublinie. Wywalczył, bo Wielka Miłość nigdy nie ustaje.
Nadarzyła się okazja, abyśmy pojechali do Rzymu i Lourdes, w pielgrzymce. W czasach komuny musieliśmy jednak wypełniać formularze wizowe do wszystkich państw do których – i przez które – jechaliśmy. Pomocą przy tej kwestii był pan tłumacz, bardzo zadowolony z siebie, normalnie narcyz do kwadratu. Tłumaczył sprawnie wszystkie słówka z polskiego na włoski, na przykład zawody – że lekarz to po włosku to „dottore” a nauczyciel to „maestro”.
– Proszę, kto ma jeszcze jakiś problem?
– No ja mam, proszę pana … – rzecze Witek, z nieskrywaną radością.
– Proszę, proszę bardzo, zaraz rozwiążemy ten problem!
– Proszę pana, jak jest po włosku „szwacz chałupnik”? Bo ja mam taki zawód – dopytuje Witek
– Co??? – zzieleniał tłumacz.
– Niech pan napisze … krawiec, czyli „sarto”!
– Ale ja nie jestem krawcem, ja jestem szwacz chałupnik! – perorował Witek.
– To niech pan pisze szewc! „Calzolaio!”
– Proszę pana, ja nie jestem szewcem, ani krawcem, je jestem szwacz chałupnik! Szyję rękawice ochronne na mojej maszynie do szycia, więc jestem szwacz. I szyję w domu, w chałupie, dlatego chałupnik. To jak to będzie po włosku?
Tłumacz prawie zemdlał, a cała sala leżała ze śmiechu na podłodze, ja także. A Wielka Miłość weseli się z prawdą.
Dziękuję Witku, hymn o miłości to prawda. Cała prawda o nas.
*Nawet najgłupsi ludzie wiedzą, że DF nie jest zaraźliwe.