Wtorek 27 września 2011
Robię się coraz bardziej nietolerancyjny. Może to tak na starość, może na mądrość. Rzecz jasna wolę wersję drugą.
Ogromną karierę i jeszcze większą szkodę uczyniło w ostatnich latach pojęcie tolerancji. Tolerancja wobec uchodźców, mniejszości narodowych, religijnych, ludzi inaczej myślących i o innych światopoglądach, tolerancja dla innych orientacji seksualnych, dla chorych psychicznie, jest mi naprawdę głęboko obca.
W pojęciu i praktyce tolerancji ukryta jest spora doza obojętności („Niech sobie będą”) i dystansu („Niech sobie będą, nie chcę mieć z nimi nic wspólnego”). Niejednokrotnie spotykam ludzi, którzy pod płaszczykiem tolerancji kryją wiele agresji i pogardy dla inaczej – myślących, mówiących i żyjących. Gdyby nie powszechność i wręcz przymus tolerancji, zadźgaliby (słowem a czasem i czynem) innych. Tolerancja wyznacza granice między „normalnym światem” a światem „tych innych”, my tu, oni tam, nie zrobimy im jednak (na razie) krzywdy.
Jezus nie był tolerancyjny, wchodził w inne światy, trędowatych, ulicznic, złodziei, pogan, niewierzących. Po to, aby tworzyć Jeden Świat.
Dopóki będziemy „tych innych” tolerować, będą w Innym Świecie, tym gorszym, a niekiedy pogardzanym i odrzucanym. Ludzie – wszyscy – inaczej myślący, mówiący i żyjący są po to, aby ich kochać. Tak staram się żyć, myśleć i mówić. Tolerancja tworzy granice i podziały, miłość łączy i jednoczy. Nie toleruję tolerancji. Tak mi się robi na starość, może na mądrość. Ludzie, wszyscy ludzie, są po to, aby ich kochać.