Czwartek 10 lutego 2011
Niedługo Walentynki, ubiegam trochę temat. Dziewczyny marzą o ślubie, małżeństwie i szczęśliwym domu, chłopaki zresztą też. Historia panny Józefy jest jak z bajki, ale prawdziwa i piękna, a nawet szalona.
Ze zdjęcia widać, że dziewczyna była piękna, a znalazłem opis, że „urodziwa i miłego usposobienia oraz moralnego prowadzenia się”. Ponieważ żyła w czasach, gdy zrękowiny i przedwstępne gry przedślubne były w gestii rodziców, upatrzono jej kandydata, syna sąsiadów (rzecz działa się na ziemi łódzkiej, niedaleko Wielunia). Najpierw szło wszystko jak należy, w kościele wygłoszono pierwszą zapowiedź, potem drugą i ustalono datę ślubu. Młodzi cieszyli się i czekali na uroczystość.
Powód, dla którego panna Józefa nagle i nieodwołalnie zmieniła zdanie, dziś ale i wówczas zdaje się być banalny. Miała sen, w którym usłyszała – jak sama potem opowie – mocny męski głos: „Józefo, nie wychodź za mąż za Stanisława, bo twój ukochany czeka na ciebie w Grodnie. Tam będzie twój ślub, a na prezent dostaniesz od niego czerwoną sukienkę.” Po tym śnie nie chciała słyszeć o małżeństwie ze Stanisławem, mimo, że „przypadł jej do gustu”. Stanisława, co zrozumiałe, szlag trafił, ojciec Józi wściekł się, ksiądz proboszcz wygłosił stosowną naganę, na wsi huczało od plotek. Dla samej Józi sytuacja była też głupia, bo wcześniej nie słyszała nic o Grodnie, a tym bardziej o jakimś nowym narzeczonym.
Pojechała czym prędzej z matką do Częstochowy, matka z nadzieją, że Matka Boża przepędzi diabelskie myśli w dziecku, córka z wiarą, że coś się wyjaśni. W kaplicy (cudownej) modliła się i usłyszała głos: „Wstąp do klasztoru.” Podpowiedź była o tyle dziwna, że Józefa nie znała dotąd żadnych zakonnic i klasztorów. Jednak rozglądając się po kaplicy (nawet największa ekstaza nie kłóci się z dziewczęcą skłonnością do rozejrzenia się, na wszelki wypadek), spostrzegła dwie siostry, wychodzące z sanktuarium. Poleciała za nimi i oznajmiła w przedsionku, że chce wstąpić do ich klasztoru. Siostrzyczki grzecznie, acz stanowczo odrzekły, że są bardziej stosowne formy zgłaszania się do zgromadzeń zakonnych, niźli targanie za rękaw habitu w świętym miejscu. Odesłały mimo to nawiedzoną Józefę do domu zakonnego u stóp Jasnej Góry. Tam przełożona, matka Ezechiela, obejrzawszy osobliwą adeptkę, zawyrokowała: „panienka odbędzie postulat w jednym z naszych domów, a jak się sprawdzi, pojedzie później do nowicjatu w Grodnie.” W Grodnie?! Grodnie! A więc sen zaczyna się spełniać!
Sen spełnił się do końca. Józefa składa śluby wieczyste w Zgromadzeniu Sióstr Nazaretanek, w Grodnie, 22 lipca 1931 roku, otrzymując imię Kanuta (św. Kanut Lavard, duński królewicz, męczennik z XI wieku) i przyjmując tajemnicę „od Pana Jezusa w Ogrójcu” (każda siostra w tym zgromadzeniu, ma po swoim zakonnym imieniu jakąś „tajemnicę”, związaną z życiem Chrystusa lub Matki Bożej). Sen spełnił się do końca, z czerwoną sukienką, którą Józefa Kanuta przywdziała 1 sierpnia 1943 roku. Szczegóły opisałem tutaj: http://itinerarium.pl/itinerarium/2010/11/10/polska-jedenascie-kobiet/
Jeżeli już miłość, to szalona. I tylko z taką miłością warto iść za mąż (i żenić się) czy do zakonu. A święty Walenty za parę dni przypomni, że jest patronem szalonych.