Pozwolę sobie wrócić do natury i wrzenia, jakie się w niej dokonuje obecnie, mimo zdawałoby się kompletnej ciszy i zastoju. Zastygnięcia przydarzają się jednak tylko nam, ludziom, co innego na przykład trocie wędrowne i łososie.
Nadmorscy czytelnicy tych zapisków wiedzą, o czym myślę. U bardziej szlachetnych ryb kwestie rodzenia potomstwa traktowane są bardzo poważnie. Węgorze, w celu złożenia ikry, opuszczają śródlądowe jeziora i rzeki i wybierają się w długą bo prawie 10.000 km wyprawę aż do Morza Sargassowego. Z kolei łososie i trocie wędrowne mają tendencję odwrotną, na czas tarła emigrują z mórz do rzek i strumieni.
Późnym latem rozpoczyna się niesamowita podróż tych ryb w górę rzek (np. Parsęta, Rega, Słupia, Drawa, Wieprza, Łeba i inne na Pomorzu). Potrafią w ekwilibrystyczny sposób pokonywać progi wodne, wyskakując na kilkadziesiąt centymetrów w górę, są niezwykle sprytne, zwinne i śmigłe.
W listopadzie i grudniu trwa tarło troci i łososi. Na miejsca złożenia ikry szukają małych rzeczek, strumieni a nawet rowów melioracyjnych, o ile połączone są z większymi rzekami. Gustują najbardziej w dnie piaszczystym i kamienistym. My z trudem wyściubiamy nosa za drzwi, a tam w dość chłodnej wodzie dokonuje się cud powstawania nowego życia. Według moich obserwacji, w weekendy rybia troska o przyszłość wcale nie traci na intensywności. Zastygnięcia, jak już wiecie, przydarzają się tylko nam, ludziom.