Bardzo lubię listopad. To taki miesiąc, w którym na nic nie czekam, nigdzie się nie spieszę, spokojnie nadrabiam całoroczne zaległości i próbuję robić różne rzeczy awansem. To, co mam zrobić w grudniu, staram się zrobić już w listopadzie. I w listopadzie robię to, czego nie zrobiłem – a powinienem – od stycznia. Oczywiście ani jedno, ani drugie mi nie wychodzi.
Od grudnia znowu wszystko przyspieszy. Do świąt, do przerwy semestralnej, do nart w lutym, do pierwszych oznak wiosny, do Wielkanocy, do długiego weekendu, do sesji, do wakacji.
Listopad to dobry czas dla myślenia i działania. Nie wiem na czym to polega, ale tylko w listopadzie ze wszystkim zdążam na czas.
Niektórym listopad się dłuży. Rzeczywiście, trwa i trawa, a dopiero jutro połowa. Ale ja chciałbym, żeby miał co najmniej 60 dni.