Odwiedziny na cmentarzach, wspomnienia tych, którzy już odeszli, opadające igliwie i liście, mniej słońca, krótsze dni. Nastrój przemijania, jak się mawia w listopadzie.
Odchodzą ci, których w żaden sposób nie mogliśmy zatrzymać, trochę smutków w kolorach brązowych i szarych w przyrodzie, więcej wiatru, chmur i ciszy. Można odnieść wrażenie, że życie traci coś ze swojego kolorowego rynsztunku, że my sami także odchodzimy.
Patrzę na życiorys Jezusa, od skromnych narodzin w Betlejem, przez ciche życie w Nazarecie, działalność publiczną, aż po wydarzenia krzyża i zmartwychwstania. W żaden sposób nie dostrzegam w Jego losie przemijania, tracenia i odchodzenia. Jego życie jest jak symfonia, rozpoczynająca się cicho i subtelnie, potem narasta bogactwo zdarzeń, spotkań i ważnych słów, nadchodzą historie dramatyczne, po nich pełne chwały i wreszcie nieskończony horyzont, otwarty i wciąż rozszerzający się.
Nie mamy powodów, aby patrzeć na swoje życie w tonacji przemijania. Póki stawiamy sobie cele do osiągnięcia, póki powstają w nas dążenia ukierunkowane na przyszłość, symfonia naszego życia rozwija się i nabiera rozmachu. Gorzej jak wrzucimy sobie w myślenie kategorie emerytury, renty i „zasłużonego odpoczynku”, czyli nastawimy się na jakiś koniec.
Przemija postać tego świata, zapisał św. Paweł, ale sam świat nie rozpada się, przechodzi różne fazy, z wektorem na wzrost i rozwój, z perspektywą na ciągłe dojrzewanie i spełnianie się. W ten rytm warto się wczuć i pozwolić mu się ogarnąć.
Nie przemijamy i nie tracimy życia, wchodzimy w nowe i coraz głębsze wymiary naszego istnienia, wydajemy coraz lepsze owoce naszych myśli i działań. Kiedy obieramy kierunek na pełnię, owszem, pozostawiamy za sobą przeszłość, ale nie przemijamy. Wznosimy się zgodnie z nurtem postępu całego kosmosu, ku „pełni wszystkiego” – ku „Pełni Tego, który napełnia wszystko wszelkimi sposobami” (Ef 1,23).