Im bliżej okrągłej daty trzydziestej rocznicy Solidarności, tym większy żal i złość, przynajmniej we mnie. Kiedy jednak patrzę na to co wokół, powraca radość i nadzieja.
Żal i złość mam, sam nie wiem do kogo, ale na pewno wiem, że Solidarność (zaklęta w formule Związku Zawodowego „Solidarność”) to nasze nawet nie srebro narodowe, ale złoto. Doświadczyłem tego wielokrotnie za granicą, często słyszałem o tym od znajomych spoza Polski. Jak oni nam zazdroszczą Solidarności! Ale my wiemy, że tamtą Solidarność, również związkową, możemy wspominać i na tym koniec. Dlatego wspominam, choć z żalem i złością, że nie wyrosła jednak z niej żywa i trwała solidarność całego narodu. Przeciwnie z tamtej Solidarności mamy dziś spory, agresję i potoki oskarżeń.
Radość i nadzieja rozpalają się we mnie na myśl o solidarności nowej, która wcale nie odwołuje się do legendy Sierpnia 1980, ale wyrasta ze słuchania Jana Pawła II, z licznych wspólnych spotkań młodych i jeszcze pewnie z mądrze wychowujących polskich rodzin.
Niedawno kończyliśmy pierwszy etap pomocy powodzianom na Powiślu. Przez naszą bazę w Chodliku przewinęło się prawie 700 osób, głównie młodych, kilkadziesiąt z zagranicy. W Rogowie, gdzie zajmowaliśmy się dziećmi powodzian, pracowało około 100 młodych wolontariuszy. Wszystko odbywało się w spartańskich warunkach, ledwo dwa prysznice, materace albo kiepskie łóżka, bardzo skromne posiłki, ciężka praca przy szlamie i zbijaniu tynków (wszystko starałem się udokumentować na naszej stronie – tu). To Solidarność nie związkowa, nie demonstracyjna, nie dymiąca, ale konkretna, cierpliwa, owocna i pełna sensu. To, co widziałem i czego sam doświadczam na Powiślu w okolicach Wilkowa, rozpala we mnie radość i nadzieję.
Ostatecznie dziękuję Bogu za tamtą Solidarność sprzed trzydziestu lat, choć chwilami złość i żal mnie żrą, ale z wielkim entuzjazmem patrzę na nową solidarność i nie brak mi wiary, że ona będzie rosnąć. I odmieniać skutecznie nasze wspólne życie.