Jeden z parafian chciał zabić słonia. Ale słoń był sprytny i walnął go trąbą. Na śmierć.
To jak najbardziej autentyczna opowieść, prosto z Afryki, z katolickiej parafii gdzieś pod Kilimandżaro. Główną rolą księdza jest tam egzorcyzm, nad wodą, pożywieniem i chatami. Bo wszędzie szamani pozostawiają uroki.
Słuchałem tych opowieści i zdawałem sobie sprawę, że istnieją zupełnie inne światy, od tych naszych polskich. Światy, gdzie raz w tygodniu z gór wokół Kilimandżaro zwozi się do stolicy diecezji banany, ananasy, kartofle i pomidory, i wszyscy zaopatrują się w te dobra. Masajowie, muzułmanie, ewangelicy i katolicy, bo owoce są bardzo ekumeniczne.
Cieszę się swoim życiem i ludźmi wokół, a jednocześnie wiem, że to jest tylko jedna, moja chata, w wielkim świecie. W każdej jednak chacie, pod Kilimandżaro, Lublinie czy Rzymie, tajemniczo toczy się historia dorastania do miary Bożej.