Kiedyś pytanie o sens życia było pytaniem niemal dyżurnym. Stawiał je sobie każdy młody człowiek, dyskutowało się o tym, czasem całe noce, były książki do których wzajemnie się odsyłaliśmy, do piosenek Doorsów, Dylana czy Okudżawy.
Jest rzeczą banalną stwierdzenie, że życie samo z siebie wydaje się nieznośne, czasem głupie, płytkie i brutalne. Przemoc, wojny, kłamstwa, intrygi, wypadki, choroby, pech, zbrodnie, kradzieże, bezrobocie, bezdomni, narkomani. Wciąż stykamy się z jakimś złem, bezsensem, podłością i wulgarnością. Jaki sens ma życie? Walczyć, bić się, mścić, używać tych samych metod co inni?
Sam nadajesz życiu sens. Inaczej wymknie ci się i potoczy cię, jak bezwładny kamień. Musisz wiedzieć po co się uczysz, czemu wybierasz takie studia a nie inne, dlaczego ci a nie inni ludzie są twoimi bliskimi. Musisz wiedzieć dlaczego się żenisz, wychodzisz za mąż, wstępujesz do klasztoru albo przywdziewasz sutannę. Musisz wiedzieć dlaczego chcesz żyć w Lublinie, Warszawie, Dublinie czy Hamburgu. Musisz wiedzieć dlaczego w weekend pójdziesz na spacer, zasiądziesz przed telewizorem, albo odwiedzisz kogoś w szpitalu.
Kiedyś jedna studentka opowiedziała mi jak się upiła. Do nieprzytomności.
– Uwaliłam się…
– Jakieś niepowodzenia na studiach? – dociekałem.
– Nie, idzie mi całkiem nieźle.
– Zawód miłosny?
– Nie, nie mam nikogo.
– To dlaczego?
– Oj, tak wyszło…
Tak wyszło. Żeby życie przeżywać z sensem, trzeba wiedzieć nawet po co się pije. I wszystkie inne ważne rzeczy.
Droga do Boga, tego Żywego, wiedzie poprzez trud nadawania sensu życiu. Na bezdrożach „Tak wyszło”, czeka na nas szatan.