Żona twierdzi, że powinienem spoważnieć. W końcu jestem doktorem filozofii, a na dodatek kilkanaście lat pracowałem w „Gazecie Wyborczej”, wprawdzie w lokalnym dodatku, ale jednak. Nie bez znaczenia jest i to, że za dwa dni skończę 50 lat. Czas na zmiany.
Ja oczywiście wiem, że żonie chodzi wyłącznie o mój image. Gdybym naprawdę spoważniał, zaraz by twierdziła, że z nadętym burakiem nie wytrzyma i żebym się leczył.
W AD 2008 i w nowym image’u zajmę się sprawami poważnymi, filozoficznymi. Na początek: skąd zło? Opowieści, że zła tak naprawdę to nie ma, że zło to po prostu brak dobra, są bajeczkami dla grzecznych dzieci, które na maturze chcą zdawać religię, bo matematyka, fizyka, biologia, chemia i inne boże przedmioty są dla nich zbyt trudne. Ponieważ nie popieram takiego wyboru, nie podpowiem im, skąd zło, choć znam odpowiedź. Ale niech się grzeczne dzieci nie martwią: jeśli odpowiedzą, że zło to brak dobra, na pewno piątkę dostaną.
Natomiast prawdziwym problemem nie jest zło, a dobro, o które mało kto pyta. A przecież znakomita większość ludzi, których spotykamy, to dobrzy ludzie. Niektórzy tak dobrzy, że wręcz nieznośni. Aż się tęskni do tych złych, których jak na lekarstwo. Właściwie postawione pytanie brzmi: skąd dobro, skoro go tak dużo?
Oczywiście, jeśli odpowiecie, że od Pana Boga, macie piątkę gwarantowaną. Jest to odpowiedź prawidłowa, o ile przyjmiemy pragmatystyczną definicję prawdy. W dzisiejszych czasach taka definicja jest najlepsza.
Jan Pleszczyński