ZA DUŻE RYZYKO CZYLI MIŁOŚĆ RAZ JESZCZE

Kiedy mówię o miłości, jako przewodniczce życia, nierzadko zdarza się, że odbierane jest to, jako nieszkodliwa paplanina kościelna („ksiądz tak musi”) albo jako poezja, może i momentami piękna, ale nierealna.

Staram się unikać kościelnego żargonu, gdzie miłość (a także sprawiedliwość, pokój czy dobro) funkcjonują jako słowa, których można użyć zawsze w sensie ogólnym, a wtedy nic lub bardzo niewiele znaczą. Jeszcze gorzej u mnie z poezją, żeby nie powiedzieć, że od czasu odejścia Herberta całkiem źle.

Czemu zatem miłość jako przewodniczka życia, jako siła porządkująca egzystencję i nadająca mu niezwykłą dynamikę, tak łatwo spychana jest do kąta kościelnego lub w mglistą sferę poezji? I czemu jest tak również w przypadku młodych ludzi?

Uwierzyć w miłość, tak jak ją proponuje Ewangelia (i jak praktykował choćby Jezus z Nazaretu) to duże ryzyko. Ryzyko, które w duchowości i umysłowości wielu współczesnych jest nieobecne.

Miłość, w znacznym stopniu, jest właśnie ryzykiem. W najgłębszym wymiarze ryzykiem krzyża. Gotowością na zranienie, otwarciem na zmianę i nastąpienie nowego. Grozi przebudową osobowości od podstaw, a ta zwykle jest zorientowana egoistycznie. Stąd, jak myślę, często miłość jest rezerwowana jako deser, ozdobnik na wyjątkowe chwile (świece, wino, muzyka). Uwierzyć w miłość i przyjąć ją jako przewodniczkę życia, znaczy zaryzykować utracenie wiele. Kogo stać na takie ryzyko?

Itinerarium , , , , , , , , , ,

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.