5 czerwca 2004
Nas współczesnych nakręcają – i to jak! – mity, też zresztą współczesne. Dasz się na nie nabrać, jeżeli nie będziesz uważnie badać treści swojej wiary.
Moja osobista i przykładowa (absolutnie nie wyczerpująca!) lista mitów, które nas nakręcają i za które płacimy:
1) mit urlopu – musi być efektowny, w oryginalnym miejscu, najlepiej daleko od obecnego miejsca. Zupełnie jednak nie umiem logicznie połączyć odległości od miejsca pracy/zamieszkania ze skutecznym wypoczynkiem. Umiałbym pewnie połączyć, gdybym był szefem firmy turystycznej. Właśnie – wypoczynek. Absolutnie popieram wypoczynek, ale na współczesną wersję urlopu nie dam się nabrać. Szkoda zdrowia, czasu i pieniędzy. A mit nakręca nas tak, że zamiast udać się na wypoczynek, jedziemy na urlop. Tylko dlatego, że wierzymy w ten mit.
2) mit weekendu – najlepiej jak jest długi, najdłuższy, najbardziej szalony i kolorowy. Weekendowe propozycje zwykle skutecznie drenują nasze kieszenie, bo wierzymy, że dni weekendowe są jakoś szczególne. Czym jednak różni się poniedziałek od soboty? Niczym. Całkowita konwencja. Ale wierzymy, nakręcamy się i prawie, że nie żyjemy, tylko “spędzamy weekend”. Preferuję week-start (zawsze wolę jak się coś zaczyna) niż “week-end”.
3) mit kosmetyków – mit szczególnie kobiecy. Spotykam wiele dziewcząt, które opakowawszy swoje lica kilogramami pudrów, z przekonaniem argumentują, że to dla ich zdrowia (argument, że dla urody można łatwo – na pierwszy rzut oka – zbić, tzn. zmyć). Trzeba dużo wiary – w mit – aby myśleć ( i praktykować), że dawkowanie chemii wychodzi na zdrowie.
Robisz to, co w wierzysz. I robisz to tak, jak głęboko w to wierzysz. A ile w tym mitycznego zakręcenia (i straconego czasu, zdrowia i pieniędzy)?
Udanego week…, week-startu! Od poniedziałku!
PS. Co nie oznacza, że jutro nie otrzymasz weekendowego Itinerarium. Będzie.