Współcześnie jesteśmy niewierzącymi. Zwłaszcza w Boga i Jego moc. Jeżeli jakaś sprawa jest trudna, wolimy na wszelki wypadek nie prosić Boga, bo się okaże, że On nie pomógł, myśmy nie dali rady. Resztki omszałej wiary w rzeczy niemożliwe pójdą na rozkurz.
Oceniamy w punkcie wyjścia czy coś da się zrobić czy nie. Jeżeli ocenimy, że nie, nawet nie prosimy Boga (ani o światło, aby pokazał jaki co trzeba zrobić ani o moc, aby to, co ukazane dało się zrealizować). Jeżeli ocenimy, że coś da się zrobić, prosimy Boga o błogosławieństwo, w głębi duszy czując, że i tak wszystko zależy od naszej zaradności (ale pro forma warto się odwołać jakoś do Boga).
Bóg nie jest Panem rzeczy możliwych. Te róbmy sami, bez konieczności odwoływania się do Niego. On jest Bogiem Rzeczy Niemożliwych (BRN). I On ma prostą zasadę:
– Wierzycie, że mogę to uczynić?
– Tak, Panie.
– Według wiary waszej niech wam się stanie!
O co chodziło? Chodziło o rzecz absolutnie niemożliwą, mianowicie zbiorowe (bo 2 osoby naraz) uzdrowienie.
Bierzmy się za rzeczy niemożliwe, bo inaczej marna ta nasza wiara.
Pokorni wzmogą swą radość w Panu, najubożsi rozweselą się w Świętym Izraela. Nie będzie już przybledniętych i zarumienionych ze wstydu. Boża radość nie mieści się na skali ludzkiej, tzn. nie jest maximum możliwej do wyobrażenia ludzkiej zdolności do radości. Od Boga radość, to już jest sfera o piętro wyżej. Ale to radość, która czasem – gdy przestajemy się głupio śmiać – może wtargnąć w nasz życiorys. Oby i dziś.