Sobota 18 czerwca 2011
Znajoma, po studiach, menedżerka nieźle prosperującej firmy, miała problem z komputerem. Zadzwoniła do kolegi po pomoc.
Ten od razu jej poradził, aby na początek weszła w „Mój komputer”. A ona z przerażeniem:
– Wiesz, nie mogę! To jest komputer mojej mamy, ja tylko grzecznościowo z niego korzystam!
Jakby człek siadł i coś tam wymyślał, to i tak życie jest bardziej zabawne. I to jeden z powodów dla którego nic nad radość życia!
Druga historia, też prawdziwa. Ceniony hierarcha kościelny zmieniał komputer i poprosił o pomoc zaawansowanego w tej materii kleryka. Kumaty seminarzysta zainstalował wszystko jak trzeba i na koniec oznajmił Dostojnemu:
– A tutaj przeniosłem „Moje dokumenty”!
– Ależ Piotrze, po co mi twoje dokumenty na moim komputerze?
Tu wyjaśniam, że kościelni hierarchowie nieomylni są (raczej) tylko w sprawach wiary i moralności.
Inny mój znajomy ma ożywione kontakty z Estończykami. Naród mały, na północ od Łotwy, na zachód od Rosji, za stolicę ma miasto Tallin. I z tegoż Tallina miała odwiedzić go koleżanka, z zawodu tłumaczka. Podzielił się tą nowiną z kuzynem. Działo się to kilka lat temu, a dialog przebiegał mniej więcej tak:
– Wiesz, za tydzień przyjeżdża do mnie koleżanka, tłumaczka z Tallina…
– Co? Naprawdę? Tłumaczka Stalina?
– No tak, ona jest tłumaczką z estońskiego, z Tallina.
– E, tłumaczka Stalina? To ile ona ma lat???
– Skończyła czterdziestkę niedawno.
– Coś kręcisz! Czterdzieści lat i była tłumaczką Stalina?
I tu kolejne wyjaśnienie. Stalin umarł w roku 1953, gdyby jego tłumaczka miała wtedy 40 lat, dzisiaj świętowałaby – co da się policzyć jakoś – prawie stulecie urodzin. A to zdarza się tłumaczkom (i tłumaczom) nader rzadko.
Ot, radość życia i humor wesolutki. Trzeba nam tego, trzeba! Na koniec wyjaśniam – przynajmniej kilku znajomym – że nie pisuję terrarium, jak mniemają, ale takie tam Itinerarium. Choć jak najbardziej na ziemi, na ziemi dobrej i radosnej.