Lubię Naszą Klasę, bo dzięki niej wiem, co się dzieje u ludzi, których lubię. Komuś urodziło się dziecko, albo ma już wnuki, ktoś był na Kilimandżaro, ktoś wrzucił fotkę z zimowej wyprawy na Gerlach. Mieszkająca od lat w Kanadzie koleżanka z „mojej ulicy”, Ogrodowej, na której mieszkałem przez pierwszych 20 lat życia, była niedawno w Himalajach i zrobiła piękne zdjęcia.
Wśród znajomych z NK mam też aktualnych i byłych moich studentów. Oczywiście to bardzo miłe, że chcą mieć mnie za znajomego. Ale też nieco uciążliwe, bo kompletnie się wśród własnych znajomych gubię.
Lubię jednak nawet te nieco męczące znajomości. Co jakiś czas wśród moich młodych znajomych zachodzi cudowna metamorfoza: znikają roześmiane twarze, nie ma szalonych imprez, głupich min, piwa i papierosów, radości z weekendowej wyprawy nad Zalew. Pojawiają się marynarki i garsonki, krawaty i dobrane apaszki, sztuczne, telewizyjne twarze – maski.
Wtedy wiem, że już nie dorabiają w pizzerii ani w ogródkach na deptaku, ale dostali pracę w firmie albo korporacji.
Ale wcale nie wiem, czy im gratulować.
Jan Pleszczyński