Mały Norbert, jeden z naszych świetlicowych urwisów, rzucał plastikową butelką z wodą na dziedzińcu.
Delikatnie, aczkolwiek stanowczo poprosiłem, aby umieścił ją w koszu na śmieci. Zapytał, za ile i wcale nie usłyszałem w jego głosie żartu. Zapewniłem go, że jak się będzie dobrze spisywał, ma szansę pojechać na obóz w następnym roku. Tak długa perspektywa nie zadziałała na jego wyobraźnię.
– To chociaż proszę mnie pobłogosławić, krzyżyk na czole! – domagał się jednak gratyfikacji malec.
Przypomniałem sobie, że nawet Biblia pochwala podstępnie zdobyte błogosławieństwa (historia Jakuba i Ezawa) i wykreśliłem krzyżyk na czole łobuziaka. Uśmiechnął się, był zadowolony. Ja w gruncie rzeczy także, strat finansowych nie poniosłem wszak żadnych. Choć lekki niepokój noszę w sobie.
Nawet jeżeli obyło się bez pieniędzy, w jakimś sensie zapłaciłem (obietnicą i dobrem duchowym). Rozumiem doskonale, że mamy czasy, kiedy nic nie ma za darmo. Sama konstatacja tego faktu, mało pociesza. Darmowość to prolegomena do zrozumienia kim i jaki jest Bóg, który za darmo podzielił się nami wszystkim, co najcenniejsze – miłością, wolnością i wiecznością. Historia uczy, że najważniejsze rzeczy, najbardziej wartościowe, czynimy tylko za darmo. Bo są one jakoś zbratane z darmowością, są darem. W miłości jest bezinteresowny dar, solidarność zawiera w sobie dawanie bez odpłaty. Bezcenna jest prawda i wolność.
Doświadczenie daru – od Boga i od drugiego człowieka – nas samych uskrzydla i budzi do wielkoduszności. Dar, jaki możemy zadedykować komuś (Bogu, ludziom), podwaja i potraja nasze człowieczeństwo. Karlejemy i kamieniejemy, jeżeli oczekujemy zapłaty w sprawach istotnych.
Nad Norbertem popracuję, w ogóle czeka nas wiele pracy.